
Prawdziwy tekst wakacyjny
Słyszę je. Słyszę bezlitośnie rytmiczne wdzieranie się fal na brzeg. Mnóstwo pracy ludzkiej i pieniędzy poszło w poszerzenie tej plaży. Piasek z dna morza przesypywano na brzeg, żeby mógł się na nim odbywać wakacyjny wypoczynek. Wszystko na chwilę. Morze i tak robi swoją robotę. Bałtyk – jedno z najbrudniejszych mórz świata. Rybka prosto z kutra. Wiedzą, ale jedzą. Niektórzy gadają o tym przy jedzeniu. To dobry temat. Można wywołać wrażenie przed innymi i przed samym sobą, że coś się wie.
– Wiecie, ile metali ciężkich spożywamy w tym panierowanym dorszu?
Jeden Internet rozmawia z drugim Internetem. Smartfony – broń w rękach.
– Mamy wakacje! Nie możecie przestać?
A co innego robić? Siedzieć w milczeniu ze znudzoną miną i czekać, kiedy dziecko przestanie tracić pieniądze na automatach, które udają, że coś się wygrywa. I dogryzać żonie, dogryzać mężowi, z którym wierność i miłość, i że cię nie opuszczę aż do śmierci. Kochanie, to nasze ostatnie wakacje, nie powiem ci tego, żeby nam nie psuć wypoczynku, ale składam papiery o rozwód.
Poza tym wszystko śmierdzi gównem. Pierdyliard razy przetrawione żarcie ponownie zrecyklingowane i wsadzone w panierkę, więc nie dziwne.
Niewiarygodnie otyły mężczyzna, cały wypchany gównem, które udaje jedzenie, udaje zachwyt. Opieprza dzieci, że nie patrzą. Opieprza żonę, że dzieci nie patrzą.
– Oderwijcie się od telefonów, macie zachód słońca nad morzem! Trzeba się napatrzeć!
Żona, która udaje, że szanuje jego udawany zachwyt, wygłasza krótką, namiętną mowę o pięknie i doniosłości zachodu słońca nad morzem. Używa słów i fraz, których nienawidziła w szkole i udaje, że to jej własne, autentyczne myśli, bo przecież jest sobą.
Słońce udaje, że zachodzi, chociaż doskonale wie, że wcale nie zachodzi, tylko Ziemia się obraca i wszyscy ci nagrywający na komórki kolejny wspaniały zachód słońca nad morzem oddalają się na parę godzin w cień.
Najpopularniejszy spektakl świata: zachód słońca. Te wspaniałe kolory, ten unikalny nastrój. Ten smutek, bo już za chwilę, za moment… no znikaj, znikaj… chcę nagrać, a jeszcze się spieszę na film katastroficzny, który dziś dają w telewizji, a kiedy dzieci pójdą spać, oszołomimy się troszkę jakimś alkoholem i poudajemy święto.
Potrzebują urojeń. Wydaje im się, że potrzebują urojeń. Bo wszystko mają zbudowane na tych urojeniach.
Facet umiera w szpitalu. Akurat w wakacje, co za pech. Jakimś dziwacznym przypadkiem odwiedziłem go. Ani mi brat, ani swat. Sprawę miałem. Parokroć w życiu spotkałem go, zawsze w związku z jakimiś sprawami. Urzędnik jakoś związany z kulturą, ale szczegółów nie znam. Ze dwa razy dość obrzydliwie i wrednie za coś mnie zrugał, skrytykował z wyżyn. No i teraz siedzę przy tym jego łóżku, pompka pika. Obudził się, patrzy na mnie. Próbuje mi wytłumaczyć, gdzie ma ten plik na komputerze w domu, w którym jest to, o co mi chodzi. No ale już wiadomo, że to ostatnie jego chwile w życiu i akurat ja tu jestem przy nim. I niby próbuje powiedzieć mi coś prawdziwego, bo wie, że powinien. Coś, co zabrzmi bardziej prawdziwie niż wszystko dotąd. Czuję jego zapach. Zapach człowieka umierającego na szpitalnym łóżku w wakacje, w upał.
I widzę, że już ma. Że ułożył sobie ostatnie słowa. Więc słucham uważnie.
– Chcę panu powiedzieć, że zawsze najważniejszy dla mnie był teatr. Tylko teatr. Nic więcej – mówi, patrzy na mnie i zamyka oczy. Zasypia. To był wysiłek.
Wiem, rozumiem, szanuję. Wiem też, że powiedział to dlatego, że to ja, że do mnie.
Powiedzieć, że grzęźniemy w rolach, to nic nie powiedzieć. Gładko układające się w zdania słóweczka. Tkwimy w gównie urojeń po uszy.
I nie to, co powiedział, ale to jego staranie, ta męka, żeby powiedzieć coś naprawdę, co byłoby ważne, co byłoby własne, co nie byłoby powtórzeniem akurat obowiązujących myśli, trendów, poglądów na topie, co byłoby bardzo swoje, bo to jest chyba warunek mówienia naprawdę – to mnie głęboko porusza. I to, że poczuł tę porażkę, i poczuł, że ja ją poczułem, chociaż udaję, że nie i on udaje, że nie wie, że ja udaję, że nie, chociaż ją poczułem, i dlatego od razu zamknął oczy i udał, że śpi.
Nie wiem dokładnie, skąd się bierze ten regularny rytm morskich fal. Mam taki piękny obrazek, jak z czytanki dla dzieci, że gdzieś tam jest serce, które bije, i że od niego te fale. Lubię sobie ten obrazek myśleć, choć jego tandetna dziecinada trochę mnie zawstydza. Lubię to odgrywanie kiczowatych ról. Lubię tych ludzi nagrywających na komórki co dzień zachód słońca. Lubię nawet te znudzone miny, że mimo wszystko są te rodziny, że siedzą tu razem, że się nie pozabijali, choć mieli szczerą ochotę. Lubię te bąbelkowe gofry, choć wiem, że to gówno, ale są wakacje, więc można sobie na trochę gówna pozwolić. Lubię, że udajemy, że jesteśmy wolni, bo są wakacje i wypoczywamy. Udawanie jest hołdem złożonym prawdzie. Piękne zdanie do zawieszenia na magnesie na drzwiach lodówki.
Najbardziej na świecie lubię to staranie, żeby coś powiedzieć naprawdę, chociaż się wie od momentu, kiedy zaczęło się mówić, że to spektakularna porażka.