Pałac pośród bloków
W Grand Musical Hotel Michał Walczak pracuje na tożsamości zespołu Rampy, usiłuje też napisać początek nowego rozdziału w historii rozrywkowej sceny na Targówku.

fot. Zuza Sosnowska / Teatr Rampa
Tytuł nie kłamie, spektakl w Rampie zrealizowano z rozmachem. W ponadtrzygodzinnym przedstawieniu na dużej scenie gra, śpiewa i tańczy kilkunastoosobowa obsada, oryginalne utwory z polotem wykonuje na żywo band pod wodzą Marty Zalewskiej, a scenografia Joanny Walisiak przedstawia wnętrze tytułowego hotelu ze schodami po obu krańcach sceny, umożliwiającymi efektowne zejścia i wejścia aktorów. Ale rozmach inscenizacyjny, jakkolwiek istotny dla musicalu, to jedno: w swoim pierwszym dyrektorskim spektaklu w Rampie Michał Walczak przede wszystkim snuje ambitną wizję funkcjonowania teatru rozrywkowego w prawobrzeżnej dzielnicy Warszawy. Jego Grand Musical Hotel chce być więc wieloma rzeczami na raz, na pierwszy rzut oka może nawet zbyt wieloma: i deklaracją programową nowego szefa, i ambitną próbą ognia dla całego zespołu, i rebrandingiem instytucji, i ukłonem wobec jej ojców założycieli, i czułą rehabilitacją jej małej ojczyzny, Targówka, i postpandemiczną satyrą społeczno-polityczną, i refleksją nad kulturą i zawodem współczesnego artysty. Wreszcie inteligencką rozrywką, wartkim musicalem zrealizowanym na wysokim poziomie, z którego wychodzi się, nucąc jedną czy dwie piosenki. A wszystko to spięte wariacką, gęsto napisaną fabułą. Sporo.
Widać, że nowy kierownik teatru na Targówku, a zarazem reżyser i autor tekstu, miał tą premierą wiele do udowodnienia. Nie wątpię, że stawką było tu przekonanie do siebie i swojego stylu zespołu i lokalnej publiczności, która wcale nie musi kojarzyć go ani jako uznanego dramatopisarza, ani twórcy i menedżera kultowego Pożaru w Burdelu, grającego przecież nie tylko w gościnnych murach publicznych scen, ale często także w piwnicznych przestrzeniach alternatywnych klubów. W środowisku nadzieje wiązane z tą dyrekcją też są chyba duże. Walczak, który przez ostatnie lata przypominał warszawskim widzom, że rozrywka na scenie może być i dobrze napisana, i świetnie zagrana, a także nie uwłaczać ich inteligencji, ma teraz tchnąć nowe życie w publiczną scenę o pięknych tradycjach teatru muzycznego, ale o której świetności pamiętają pewnie już tylko starsze pokolenia widzów. W Grand Musical Hotel stara się pogodzić te rozmaite oczekiwania, ale w nowych warunkach robi to, co przez lata opanował doskonale, czyli rozrywkowy teatr muzyczny z autorskim zacięciem. Z ocierającym się o satyrę poczuciem humoru oraz wartkim scenariuszem opowiadającym o społeczności odmieńców. I o ile jego pierwszy tytuł w repertuarze Rampy nie musi jeszcze o niczym przesądzać, to powiedzmy od razu, że mimo przeładowania atrakcjami budzi entuzjazm.
Grand Musical Hotel to w pierwszej kolejności autorska fantazja o miejscu, które jest wyspą wytchnienia i wyobraźni na morzu frustracji i zmęczenia. Walczak już na początku przedstawienia zaczepia widzów: dobrze wie, jak mocno przeorały nas pandemia, kryzysy społeczne i gospodarcze czy polityczne inferno ostatnich lat. Rozumie, że najchętniej dalibyśmy nogę hen, byle dalej od Polski. I już w prologu tę ucieczkę inscenizuje. Liniami Rampa Airlines możemy zabrać się na grecką wyspę Nuolos w towarzystwie menażerii znerwicowanych postaci: rodziny klaunów z Warszawskiego Cyrku Magii i Ściemy (aluzja do Pożaru w Burdelu), ekspolonistki z liceum na Targówku o gotyckiej stylówce niczym z Rodziny Addamsów, sfrustrowanego rockmana, zdziwaczałej duchownej z zakonu Sióstr Opętanek, czy nawet uzbrojonego w karabin Strażnika Granicznego, który początkowo usiłuje udaremnić lot. Jego pojawienie się jest pierwszą jaskółką niepokoju – wprost przypomina bowiem o tragicznym kryzysie humanitarnym na granicy polsko-białoruskiej, który trwał przecież i w czasie grudniowej premiery spektaklu. Szybko wybrzmiewa tu całkiem poważne pytanie o rolę i funkcję rozrywki w podłych czasach.
Fabuła szybko się komplikuje, najeża od absurdalnych zwrotów akcji i, owszem, czasem potyka się w gąszczu błyskotliwych dygresji, aluzji czy aktorskich solówek. Okazuje się, że owo „zrzucenie bagażu”, marzenie o ucieczce w błogą beztroskę jest dość naiwną utopią, bo nawet w barwnych dekoracjach musicalu nie sposób uchronić się przed upiorami współczesnego świata. Pasażerowie lotu, niemal jak w Szekspirowskiej Burzy, lądują awaryjnie i trafiają… na Targówek, w mury tytułowego hotelu, prowadzonego przez charyzmatycznego antreprenera Reseta, który snuje w nim wizję artystyczno-wypoczynkowego „spa dla duszy”. Ale w drogę wchodzi mu demoniczny Lex Developer, bezwzględny szwarccharakter, myślący z kolei wyłącznie o prywatyzowaniu kultury. I uwiedzeniu stewardessy Sandry, byłej aktorki Rampy, idealistycznej eksartystki, marzącej o przywróceniu artystycznej świetności budynkowi, w którym niegdyś funkcjonował teatr. W tym ideowym mezaliansie przeszkadza zaś zdegradowana stara aktorka, niegdysiejsza gwiazda Teatru Nowego Adama Hanuszkiewicza przy ulicy Puławskiej, obecnie pracująca w Carrefourze, który w wyniku urzędniczych patologii znajduje się dziś w tym samym lokalu. Twórcy zgrabnie zarysowują tu metaforę starcia idei socjalno-publicznej z neoliberalnym stosunkiem do sztuki, która sama musi na siebie zarabiać (i między wierszami formułują pochwałę publicznego ustroju teatralnego). A gdyby tego było mało, po drodze słyszymy o cokolwiek abstrakcyjnej idei stworzenia słowiańskiego musicalu na podstawie Dziadów, fikcyjnym plemieniu Targowiczan, czy w końcu jesteśmy ostrzegani przed nową odmianą COVID-u, która zmienia chorych w wampiryczne postaci…
Wes Anderson by czegoś takiego nie wymyślił, a gdyby wymyślił, pewnie miałby kłopoty ze znalezieniem dość odważnego producenta do realizacji tak pokręconej fabuły. Porównanie z twórcą wizjonerskiego Grand Budapest Hotel wcale nie jest tu zresztą od rzeczy, choć u Walczaka niespodziewane crossovery wątków i postaci tłumaczy wszechobecne w pandemicznej Polsce hasło „przebranżowienie”. Przebranżawiać muszą się nie tylko aktorzy i artyści ze względu na kryzys w sektorze kultury, ale, jak przekonuje Lex Developer (swoją drogą Andrzej Niemirski tworzy chyba najlepszą rolę w spektaklu), muszą robić to także instytucje. Jeśli jednak można sobie wyobrazić związek zaangażowanej aktorki z demonicznym kapitalistą, to okazuje się, że artystyczny duet może stworzyć i antysystemowy rockman wraz z bananową raperką Patolcią, która przypomina internetową sensację muzyczną zeszłego roku, Young Leosię. Jak widać, presja pandemicznej „elastyczności” doprowadza do schizofrenicznych sytuacji, ale i otwiera nieraz nowe możliwości.
W Grand Musical Hotel Michał Walczak tropi (w realnych i fikcyjnych opowieściach) także miejscowe mity. W mądry sposób dekonstruuje legendę samego Targówka, raz to wracając do jego prawdziwej historii w archiwalnej kronice filmowej z głosem Łomnickiego mówiącym o rozkwicie przemysłowej dzielnicy, innym razem wymyślając wspomnianą plemienną legendę założycielską, czy w końcu snując wizję powołania Muzeum Nowych Legend i Baśni. Ale chyba już całkiem serio usiłuje napisać początek nowego rozdziału w historii rozrywkowej sceny na Targówku, pracując na tożsamości zespołu Rampy. W jednym z songów trafnie spostrzega, że fasada monumentalnego budynku teatru ma kolor jajecznicy, a w kolejnej scenie ten sam odcień żółci daje wnętrzom i strojom obsługi tytułowego hotelu (takich smakowitych detali jest w tym spektaklu wiele). Jednak mimo czule krytycznego stosunku do genius loci, gdzie jest miejsce na wskazywanie zarówno potencjałów, jak i niedoskonałości dzielnicy, najsilniej wybrzmiewa pełen wigoru refren najważniejszej w spektaklu piosenki. W empowermentowym hymnie na cześć Rampy aktorzy nazywają ją pięknie „pałacem pośród bloków”. I zostawiają nas z tą chwytliwą frazą, działającą jednocześnie jak dobry slogan reklamowy instytucji z nową energią do działania.
Opowieść o patchworkowych związkach, o wychodzeniu z baniek przyzwyczajeń, godzeniu wizji i oczekiwań wobec kultury, zgrabnie łączy się z zapowiedziami dyrektora o jego pomysłach na nową Rampę. „Myślę, że teraz czas na Targówek […]. W ex-centrycznych dzielnicach dużo większa jest szansa na oddech, wolność i sztukę dotykającą realnych społecznych problemów” – mówił niedawno na łamach „Teatru” Walczak. Czas pokaże, jak w praktyce zrealizuje swój program. Ale z jego spektaklu wychodzi się z wiarą, że takie wizjonerskie szaleństwo, zarówno na scenie, jak i w stylu zarządzania instytucją, jest w tym miejscu i czasie paradoksalnie najsensowniejszą z dróg.
Teatr Rampa w Warszawie
Grand Musical Hotel
scenariusz, reżyseria Michał Walczak
scenografia, kostiumy Joanna Walisiak
światło Maciej Kaszyński
muzyka Marta Zalewska
choreografia Krystian Daniel Łysoń
wideo Piotr Pawlus
prapremiera 19 grudnia 2021