11/2022
Jacek Kopciński

Czechow na dziś

Gdy w lutym Rosja napadła na Ukrainę, w TR Warszawa od ponad pół roku grano 3SIOSTRY według sztuki Czchowa w reżyserii Luka Percevala z ukraińską aktorką Oksaną Czerkaszyną w roli Nataszy. Wobec agresji Rosjan belgijski reżyser i cały zespół zdecydowali się wykreślić z dramatu słowo „Moskwa” i zastąpić je słowem „Kijów”. Odtąd w finale aktu drugiego Irina woła: „Do Kijowa! Do Kijowa! Do Kijowa!”, a nie: „Do Moskwy! Do Moskwy! Do Moskwy!”. W związku z tak istotną ingerencją w tekst Czechowa teatr zamieścił na swojej stronie stosowne oświadczenie: „Zmieniamy najważniejsze zdania w najważniejszym dramacie najbardziej znanego rosyjskiego dramatopisarza, aby podkreślić, jak ważna jest dzisiaj solidarność ze społeczeństwem ukraińskim. Dzisiaj wszyscy jesteśmy Ukrainkami i Ukraińcami”. Wszyscy, to znaczy Irina, Olga i Masza także? W spektaklu jedyną Ukrainką – oczywiście w podtekście – jest Natasza, która odbierając siostrom Prozorow dom, mści się na Rosjanach za swoje poniżenie. Czy w tej sytuacji siostry mogą marzyć o wyjeździe do ukraińskiego Kijowa?

Pamiętajmy też, że w czasach Czechowa Kijów należał do Imperium Rosyjskiego i marzenie bohaterek Trzech sióstr, by wreszcie się w nim znaleźć, ewokuje raczej mocarstwowe aspiracje współczesnych Rosjan, a nie solidarność Polaków. Nie sądzę, by Perceval i szefowie TR Warszawa przeoczyli tę gorzką dwuznaczność okrzyku Iriny. Przeważyła jednak szlachetna emocja, choć niewykluczone, że także pragmatyczna kalkulacja. Wkrótce przecież inscenizacje rosyjskich autorów nie tylko w Polsce zaczęły schodzić z teatralnego afisza i być może zamiana „Moskwy” na „Kijów” uratowała znakomity spektakl Percevala. Przedstawienie pozostało w repertuarze TR Warszawa i grane będzie pod koniec listopada, żałuję jednak, że jego sens został niepotrzebnie zniekształcony.

Czy nie mądrzej byłoby grać Trzy siostry tak, jak napisał je Czechow, przenikliwy krytyk „rosyjskiej duszy”? Bez roztkliwiania się nad tęsknotami jego bohaterów, ludzi w większości naiwnych, zaślepionych, głupich, takich właśnie, jacy zaludniają spektakl Percevala? Pesymizm Czechowa jest wystarczająco głęboki, by niczego w jego dramatach nie skreślać, zwłaszcza słowa „Moskwa” jako symbolu największego szczęścia. Rewidując polską, europejską, ba! – światową fascynację kulturą rosyjską, słuchajmy tych rosyjskich twórców, którzy konsekwentnie trzeźwili rozpalone głowy swoich ziomków. „Utopijne klimaty panowały w Rosji co najmniej od połowy XIX wieku i żadne racjonalne argumenty nie mogły ich wyrugować, a reżim policyjny tylko je niechcący stymulował. Miały swój udział w zwycięstwie bolszewików i w budowaniu systemu totalitarnego” – pisze na marginesie Trzech sióstr Piotr Mitzner w swojej nowo wydanej książce Rosyjski kwadrat. Dzisiaj zwolennicy „ruskiego miru”, utopii znacznie starszej niż bolszewizm, wzięli we władanie umysły milionów Rosjan. Tym bardziej więc liczą się ci, którzy myślą inaczej. Mitzner nazywa ich „minimalistami i ironistami rosyjskimi” – i poświęca im swoją książkę.

Można także wystawiać Czechowa krytycznie, jak od jakiegoś czasu robi to Małgorzata Bogajewska, w swoim Wujaszku Wani akcentując klęskę głównego bohatera w sposób o wiele drastyczniejszy, niż czyniono to dawniej. Scena, w której Iwan z Astrowem wpadają w pijacki szał, nie pozostawia złudzeń co do destrukcyjnej siły ich resentymentu. Rosjanie z uporem niszczą samych siebie – tłumaczy polska reżyserka, ich agresja wobec innych narodów może być więc zemstą za własną słabość. Tą samą drogą podąża dziś słowacki pisarz i dramaturg Daniel Majling, autor wydanego w 2017 roku zbioru opowiadań Ruska klasyka (w Polsce zbiór ten ukazał się na początku października w przekładzie Weroniki Gogoli) i współautor scenariusza spektaklu Ostatni Sowieci wystawionego wiosną tego roku w Pradze. W spektaklu wykorzystano reportaże Swietłany Aleksijewicz, natomiast wkładem Majlinga w scenariusz jest pastisz utworów Dostojewskiego i Czechowa.

Bohaterowie tych rosyjskich „klasyków” zostają w czeskim spektaklu dostarczeni w paczce i wydostają się na zewnątrz niczym groźny wirus. Słowacki pisarz śledzi dalsze losy postaci sztuk Czechowa, ale czyni to z o wiele większą niechęcią niż Sławomir Mrożek w Miłości na Krymie. Gdy powstawała sztuka Mrożka, imperium radzieckie właśnie się rozpadło, natomiast tekst Majlinga powstał w chwili, gdy imperium putinowskie właśnie zaatakowało Ukrainę. Jak pisze Jacek Cieślak (w recenzji Ostatnich Sowietów, którą otwieramy ten numer „Teatru”), następcą Wierszynina z Trzech sióstr jest Major „o fizjonomii białoruskiego prezydenta Łukaszenki”. Jego córki natomiast – Wera, Irina i Lena – „być może spełniły marzenie o wyjeździe do Moskwy, tam jednak ich życie stało się jeszcze większym koszmarem niż na prowincji”. Przyczyna degradacji trzech kobiet tkwi w rosyjskim konformizmie. „Właśnie na takich biernych osobnikach jak siostry oparty jest rosyjski, putinowski reżim” – konkluduje krytyk, dodając na koniec, że dla Czechów „zwykły, wolny od krytycznego komentarza powrót do klasycznych tekstów rosyjskich w obecnej sytuacji nie jest możliwy”.

Myślę, że powrót taki nie będzie możliwy także dla Polaków. Nawet wtedy, gdy Ukraina odeprze najazd Rosjan, pogrzebie swoje ofiary i zacznie odbudowywać zniszczone państwo. Agresja Rosji i trauma Ukrainy na długo zmienią nasz stosunek do twórczości Czechowa, z pewnością jednak nie sprawią, że przestaniemy wystawiać Trzy siostry, Wujaszka Wanię czy Wiśniowy sad. Kulturowy ostracyzm (zwany dziś cancel culture) nie może obejmować pisarzy niepogodzonych ze stanem umysłu swoich rodaków. Nawet jeżeli byli, są lub będą oni Rosjanami.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.