1/2024

Namalować „Chłopów”

Film Welchmanów ma przemawiać do możliwie szerokiego grona odbiorców. Widzom polskim przypomina o powieści Reymonta, widzom zagranicznym pokazuje fragment egzotycznego, trudnego do zrozumienia świata wschodnioeuropejskiej wsi.

Obrazek ilustrujący tekst Namalować „Chłopów”

fot. Breakthru Productions / materiały prasowe

 

W momencie, kiedy na ekranie pojawia się zaplątana w dłoń Jagny (Kamila Urzędowska) nitka babiego lata, od razu wiadomo, co będzie dalej. Trzeba tylko chwilę poczekać – najpierw nad Jagną stanie Antek (Robert Gulaczyk) i zamienią ze sobą kilka słów, ale już kilkanaście sekund później mężczyzna grzecznie usunie się poza kadr, Jagna odchyli głowę do tyłu, a stojący w tle czarny piesek zastygnie w odpowiedniej pozie. Widzowie Chłopów w reżyserii DK i Hugh Welchmanów patrzą na obraz Babie lato Józefa Chełmońskiego.

To oczywiście strategia dobrze znana już z poprzedniego filmowego przeboju reżyserskiej pary, Twojego Vincenta, gdzie na oczach widzów ożywały obrazy van Gogha. Związek Chłopów z malarstwem to główny wątek strategii promocyjnej filmu – twórcy chwalą się nie tylko liczbą malarzy i malarek przy nim pracujących (100) czy litrów farby zużytych przy jego produkcji (1350), ale także zestawieniami konkretnych kadrów i sekwencji z klasyką malarstwa, od Chełmońskiego po Jeana-François Milleta. Malarskość Chłopów jest też najważniejszą osią rozmów na temat filmu, więc warto się nią zająć w pierwszej kolejności. Tym bardziej że trudno ją jednoznacznie ocenić.

W Twoim Vincencie cytaty z konkretnych obrazów sprawdzały się dobrze – w końcu otaczający bohaterów świat oglądaliśmy niekiedy oczami konkretnego malarza. W Chłopach nawiązania nie zawsze wypadają tak naturalnie. Kiedy Jagna zastyga w pozie dziewczyny z Babiego lata, widz zostaje nagle wyrwany z przestrzeni pola pod Lipcami i trafia do muzeum. Zamiast ożywić obraz, twórcy filmu robią w tej scenie (i kilku podobnych) coś przeciwnego – zamykają bohaterów w eleganckiej, pozłacanej ramie. Język powieści Władysława Reymonta cały czas balansuje między malarską estetyzacją wiejskiego życia i brutalnym naturalizmem, a jego geniusz polega między innymi na tym, że świetnie sobie radzi z tym karkołomnym zadaniem. W filmie nie zawsze się to udaje.

Malarska estetyka niekiedy nadmiernie lukruje rzeczywistość wsi. Czasem niewiele wnosi, zwłaszcza w scenach zwykłych rozmów między postaciami, w których obowiązuje realistyczna konwencja wizualna, co sprawia, że widz szybko przyzwyczaja się do malarskich efektów – tu ogromny wysiłek malarzy-animatorów nie został najlepiej wykorzystany. Zdarzają się jednak sytuacje, w których malarska animacja pokazuje pazur – zwłaszcza tam, gdzie w grę wchodzi dynamiczny ruch. Sceny tańca na weselu, walki Boryny z Antkiem czy bitwy o las, w których kształty się rozmywają, a pociągnięcia pędzla stają się dłuższe i gwałtowniejsze, robią ogromne wrażenie. W pamięć zapadają też piękne sekwencje zmiany pór roku, w których kamera przelatuje wysoko nad wsią, obserwując przyspieszoną przemianę barw i kształtów natury. W tych scenach potencjał animowanej malarskiej adaptacji Chłopów realizuje się w pełni i można ją spokojnie postawić obok klasyków filmu animowanego farbami, na przykład dzieł Aleksandra Pietrowa.

Film trwa niecałe dwie godziny. Żeby w tak krótkim czasie zmieścić zawartość powieści Reymonta, trzeba było dokonać radykalnych cięć. Znika tragiczna historia parobka Kuby, znika ludowy nauczyciel Roch, znika otwierający powieść Reymonta ksiądz dobrodziej. Te skróty nie szkodzą jednak całości, bo fabułę udaje się opowiedzieć całkiem sprawnie. Spora w tym zasługa obsady, która potrafi mimo skrótów oddać sprawiedliwość swoim postaciom. Mirosław Baka tworzy świetną, złożoną rolę Macieja Boryny. Jest o niemal dekadę młodszy od Władysława Hańczy, kiedy ten grał Borynę u Jana Rybkowskiego w ekranizacji z 1973 roku. Baka buduje postać, umiejętnie balansując na granicy dojrzałości i starości. Jest i brutalnym gburem w kontaktach z innymi mieszkańcami Lipiec, i charyzmatycznym przywódcą w konfrontacji z dworem, i nieporadnym zalotnikiem w towarzystwie Jagny, i niezgrabnie czułym ojcem dla Antka i Hanki. Zdesperowana Hanka Soni Mietielicy potrafi w mgnieniu oka wiarygodnie zmienić się z ofiary w oprawczynię – próbując przeżyć w obliczu kolejnych nieszczęść. Grany przez Andrzeja Konopkę wójt jest jednocześnie przekomiczny, obrzydliwy i groźny. Dobrze spisuje się też grający Antka Robert Gulaczyk – ma w sobie ponurą, agresywną energię, która skutecznie niesie całą postać.

Słabiej wypada niestety Jagna, i to nie ze względu na wysiłki Kamili Urzędowskiej, tylko na przyjętą w scenariuszu koncepcję tej postaci. W filmie Welchmanów Jagna jest przede wszystkim wrażliwą młodą kobietą, która nie umie się pogodzić z brutalnymi realiami życia na wsi, ale nie ma też odwagi otwarcie przeciwko nim wystąpić. Pomysł jest sam w sobie ciekawy i zupełnie zmienia interpretację bohaterki Reymonta. Odmienny jest także finał – po wypędzeniu ze wsi Jagna nie popada w szaleństwo, tylko wstaje i naga, obmywana przez deszcz, śmiało idzie przed siebie. Wychodząc ze wspólnoty Lipiec, wreszcie zyskuje niezależność i sprawczość.

Problem jednak w tym, że twórcy nie mają dobrego pomysłu na to, jak przedstawić wrażliwość i wyjątkowość Jagny, więc uciekają się do najprostszych rozwiązań i fabularnych klisz. W jednej z pierwszych scen rozczulona dziewczyna przygarnia z pomocą Antka bociana z przetrąconym skrzydłem, którym będzie się czule (w miejsce powieściowego Witka) opiekować – czuć w tym zabiegu fałsz, zbyt uproszczoną próbę pozyskania sympatii widza. Przez cały film podkreślany jest wątek robionych przez Jagnę wycinanek, stających się formą artystycznej ucieczki od rzeczywistości, z którą dziewczyna najwyraźniej boi się konfrontować. Trudno się oprzeć wrażeniu, że film odchodzi od patriarchalnego schematu kobiety upadłej po to, żeby zastąpić go innym, też przecież patriarchalnym – wrażliwego, niewinnego dziewczątka pozbawionego istotnej sprawczości, poddającego się woli otaczających je mężczyzn. Tak działa również związek z Antkiem, w którym to młody Boryna jest zawsze inicjatorem spotkania, a Jagna ze wzruszeniem mu się oddaje. Scenariusz daje Urzędowskiej zaledwie kilka scen, w których jest w stanie ostro komuś dociąć albo jasno wypowiedzieć racje swojej postaci – i w tych krótkich chwilach filmowa Jagna rzeczywiście wypada świetnie, zaczyna oddychać, staje się wielowymiarowa. Szkoda, że jest ich tak mało, bo przez to ciekawe zakończenie, pokazujące nie klęskę, a tryumf Jagny, jest zawieszone w próżni i nie pasuje do tego, jak jej postać funkcjonowała wcześniej.

Problem z postacią Jagny bynajmniej Chłopów nie dyskwalifikuje. Zalet jest tu dużo więcej niż wad. Warto jednak pamiętać, czym właściwie jest film Welchmanów. Ma on przemawiać do możliwie szerokiego grona odbiorców. Widzom polskim przypomina o powieści Reymonta, która w masowej wyobraźni młodszego pokolenia jest już prawie martwa – czyta ją znikomy odsetek licealistów. Widzom zagranicznym pokazuje fragment egzotycznego, trudnego do zrozumienia świata wschodnioeuropejskiej wsi.

Nie wiem, czy w zamierzeniu twórców Chłopi mieli być wybitnym dziełem współczesnej animacji artystycznej, czy to tylko element strategii promocyjnej. Tak czy inaczej, film nie jest epokowym wydarzeniem artystycznym, lecz bardzo solidnym produktem dobrze wykorzystującym i tradycyjne metody malarskie, i nowoczesne rozwiązania techniczne, bo przecież poza ręczną pracą artystów przy tworzeniu filmu wykorzystywano cały szereg narzędzi cyfrowych: od wstępnych wizualizacji w silniku do gier Unreal, przez technikę green screen, po narzędzia do obróbki namalowanych ręcznie obrazów. Widać tu spójne, konsekwentne kierownictwo artystyczne oraz zrozumienie potrzeb masowej widowni. Chłopi zwracają uwagę formą – i potrafią skutecznie tę uwagę podtrzymać. Film Welchmanów nie jest też wprowadzeniem w świat polskiego folkloru, bo ani stroje postaci, ani powstała pod kierunkiem Łukasza L.U.C.-a Rostkowskiego muzyka nie odpowiadają realiom łowickiej wsi. Mamy tu do czynienia z kolejną (udaną) próbą budowania popkulturowej syntezy słowiańszczyzny, zbliżoną na przykład do tego, co działo i dzieje się w utworach opartych na Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego, swobodnie mieszających wątki z różnych obszarów środkowej, wschodniej i południowo-wschodniej Europy.

A zatem – Chłopi nie są idealną, ambitną ekranizacją powieści Reymonta. Mają jednak charakter, przykuwającą wzrok konwencję wizualną i wartką narrację. Potrafią skutecznie przypomnieć i lokalnej, i zagranicznej widowni o jednej z najbardziej wyjątkowych europejskich powieści początku XX wieku. Chłopi są też świadectwem tego, jak dobrze rozwija się marka wytwórni Breakthru Films, która kontynuuje tradycję polskiej animacji w czasach, kiedy tworzenie ręcznie animowanych filmów staje się sztuką ginącą. Delikatnie mówiąc – nie ma powodów do narzekań.

 

doktor nauk humanistycznych, specjalista w zakresie dramatu i teatru, badacz historii i teorii gier wideo.