2/2025

Muchy i filiżanki

Jeśli intencją twórców Gdzie gubią się zdania było pokazać dzieciom, że świat wielkiej literatury nie musi być niedostępny, trudny i odpychający, a czytanie wierszy jest po prostu fajne, to wydaje się, że zrealizowali ten cel z powodzeniem.

Obrazek ilustrujący tekst Muchy i filiżanki

fot. HaWa / Teatr Groteska

 

Dawno, dawno temu, w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, byłem pierwszy raz w teatrze. Miało to miejsce w ramach szkolnej wycieczki do lubelskiego Teatru Andersena, gdzie razem z klasą oglądaliśmy spektakl, z którego pamiętam głównie aktora grającego lisa i jego kryjówkę, schowaną przemyślnie w scenografii. Nie zakochałem się wtedy w sztuce scenicznej i minęło jeszcze dużo czasu, zanim pierwszy raz poszedłem na spektakl z własnej woli. Może dlatego, że gadające lisy miałem w swoich dziecięcych książeczkach i w sumie oglądanie ich na scenie nie było aż tak atrakcyjne? Co by było, gdybym zamiast grzecznej bajki o zwierzątkach obejrzał spektakl o Wisławie Szymborskiej, w którym pojawiają się też postaci z dramatu Sławomira Mrożka (Na pełnym morzu), Czesław Miłosz we własne osobie, a nawet – wzmiankowany tylko, a jednak istotny dla fabuły – Stanisław Lem? Czy takimi postaciami można zaciekawić siedmiolatka?

Można wątpić (mniejsza o to, czy zasadnie), czy Szymborska i Miłosz to atrakcyjni bohaterowie spektaklu dla małych (chociaż nie najmniejszych) dzieci. Na pewno nie budzi wątpliwości fakt, że tematyka najnowszej propozycji krakowskiej Groteski – Gdzie gubią się zdania w reżyserii Karoliny Przystupy – należy do dość abstrakcyjnych, ale też intrygujących, jeśli spróbujemy spojrzeć na to oczami sześciolatka (do tej grupy wiekowej teatr adresuje swoje nowe przedstawienie). Oto Wisława Szymborska (Maja Spychaj-Kubacka) zgubiła własne zdanie i nie może z tego powodu pisać wierszy. Katastrofa! W końcu pisanie to poważna sprawa, więc wiąże się z poważnymi problemami, ale na szczęście nasza sympatyczna noblistka szybko spotyka w swojej bibliotece dwóch skorych do pomocy osobników. To Rybik Cukrowy (Paweł Mróz) oraz Mól Futrzany (Bartosz Watemborski), para dobrana jak Flip i Flap. Podobieństwa do dwójki kinowych bohaterów z czasów dawno minionych są całkiem wyraźne, bo zbudowano ich na podobnych zasadach, czyli głównie na kontraście: jeden jest gruby i niski, drugi szczupły i wysoki, jeden entuzjastyczny, drugi ostrożny – i tak dalej. Mając tak dobraną drużynę, widzowie mogą wyruszyć z bohaterami w wariacką podróż po tajemniczym świecie wielkiej literatury. Dalej, jak należy się spodziewać, nie brakuje przygód i barwnych postaci związanych na różne sposoby z krakowskim powojennym światkiem literackim. Ponieważ zaś jest to w końcu bajka dla dzieci, to i zakończenie nikogo nie powinno specjalnie zdziwić. Na szczęście w drodze do finału nie brakuje zwrotów akcji i mnogości atrakcji, jak przystało na porządny teatr dla dzieci.

Jak można wywnioskować z powyższego opisu, fundamentem Gdzie gubią się zdania jest lekka, przygodowa opowieść o uniwersalnej wymowie. Chociaż bohaterowie spektaklu i literackie aluzje, którymi naszpikowano tekst, raczej nie są w pełni czytelni dla siedmiolatków, to dzieci są przecież otwarte i przyjmą nawet najbardziej erudycyjny spektakl z otwartymi sercami. Ważne jest tylko, żeby twórcy zadbali o sympatycznych bohaterów i atrakcyjną formę, dzięki którym mali widzowie wejdą w obcy sobie świat bez lęku, prowadzeni za rękę przez najmniej pomnikową z polskich noblistek (i noblistów).

W pierwszym kontakcie spektakl olśniewa scenografią – na poziomie plastycznym jest po prostu piękny, i chociaż bardzo chciałbym użyć jakichś mniej wyświechtanych określeń, to żadne nie odda lepiej charakteru krakowskiego widowiska. Tak, to jest widowisko co się zowie, chyba jak rzadko w teatrze dla dzieci… a i w teatrze dla dorosłych też nieczęsto zdarzają się przedstawienia równie przyjemne dla oka. Piękne – tak po prostu. Na scenie jest bardzo kolorowo i różnorodnie, ale zawsze gustownie i zawsze z pomysłem. Dekoracje zadziwiają rozmachem, czego ukoronowaniem jest ogromna filiżanka, którą bohaterowie żeglują po morzu w towarzystwie Grubego (Jakub Popławski), Średniego (Andrzej Kopczyk) i Małego (Bartłomiej Olszewski), pochodzących ze wzmiankowanej już jednoaktówki Mrożka.

Scenografia to jednak za mało; najważniejsi są bohaterowie, a wśród nich nie brakuje postaci wykreowanych pomysłowo i z jajem. Wyróżnia się zwłaszcza Czesław Miłosz (ponownie Jakub Popławski). Grający go aktor nosi kostium… kamiennego popiersia na cokole, na którym umieszczono dodatkowo pompatyczny napis: „Wielkiemu Poecie Naród”. Dorosłego widza to chodzące popiersie wygłaszające pompatyczne przemowy powinno oczywiście rozśmieszyć (chyba że jest to widz wyjątkowo pozbawiony poczucia humoru) – a co z dzieckiem? Dziecko zobaczy najpierw coś niespodziewanego i przez to atrakcyjnego, a jeśli wie już coś o Czesławie Miłoszu, to prawdopodobnie kojarzy go właśnie jako postać pomnikową, którą dorośli wynoszą pod niebiosa i nikt dokładnie nie wie dlaczego. Jest więc ten Miłosz w oczach dzieci (i wielu dorosłych) pomnikiem właśnie, popiersiem, do którego pielgrzymuje się jak do wyroczni w nadziei na uzyskanie odpowiedzi na ważkie pytania. Jest to podszyte dobroduszną kpiną z czołobitności, jaką darzy się (często bezrefleksyjnie) wielkich artystów. Równie pomysłowo wypada koncept z wykorzystaniem prawdziwego głosu Michała Rusinka, czyli osobistego sekretarza Szymborskiej, z którym poetka odbywa dość specyficzną rozmowę, wpisującą się w ducha niewinnej kpiny przesycającego spektakl.

Tu warto uogólnić wyrażane sądy i zauważyć, że wielką zaletą spektaklu jest podejście do obranej tematyki bez kompleksów i z dużą dozą dystansu. Twórcy swobodnie żonglują kulturowymi odniesieniami i opracowują je przede wszystkim pod kątem uzyskiwanego efektu scenicznego. Na deskach Groteski na równych prawach funkcjonują bohaterowie książek dla dzieci, Czesław Miłosz i głos Michała Rusinka – racją ich istnienia jest to, czy sprzyjają atrakcyjności widowiska, a nie realne znaczenie dla literatury. Postmodernistyczna, beztroska zabawa kliszami i toposami to nic nowego na polskich scenach, ale tu jednak udało się uzyskać efekt świeżości, bo zamiast sięgać do popkultury, pełnej czytelnych dla większości widzów obrazów, cytatów, aluzji i memów, sięgnięto do zupełnie innego zasobu. Radosna zabawa wycinkami z rezerwuaru wiedzy o polskiej literaturze powojennej? W teatrze dla dzieci? Dziwny pomysł, chciałoby się zauważyć, ale śmiech widowni dowodzi, że to naprawdę działa. Od treści ważniejsza okazuje się forma: to, jak żonglujemy, a nie czym to robimy, chociaż dobór nietypowych obiektów do kuglarskich popisów dodaje pokazowi atrakcyjności.

Twórcy Gdzie gubią się zdania żonglują zręcznie i elegancko, ani na moment nie tracąc równowagi. Jeśli ich intencją było pokazać dzieciom, że świat wielkiej literatury nie musi być niedostępny, trudny i odpychający, a czytanie wierszy jest po prostu fajne, to wydaje się, że zrealizowali ten cel z powodzeniem. Duża w tym zasługa bohaterów, odgrywanych wzorowo przez aktorów Groteski. Sceniczna Szymborska jest zaskakująco podobna do swojego pierwowzoru i nie brakuje jej uroku oraz ciepła prawdziwej poetki, dzięki czemu doskonale sprawdza się w roli przewodniczki. Miłosz jest posągowy i nadęty, ale też ludzki i pomocny – tak naprawdę to równy gość, tylko dziwnie wygląda przez ten piedestał. Na uwagę zasługuje także Mucha Bzyk Bzyk (Małgorzata Hachlowska), zaczerpnięta z książeczek Wojciecha Widłaka o Panu Kuleczce, która co prawda mówi niewiele, ale jak już to robi, to okazuje się wyjątkowo istotną postacią dla fabuły. Przy okazji zawłaszcza dla siebie całą scenę, gdy już się na niej pojawia, a robi to zaskakująco subtelnie. Mucha Bzyk Bzyk to suma kostiumu, mowy ciała, wydawanych odgłosów i odgrywanej na ukulele muzyki. Hachlowska, bez używania mocnych, wyrazistych środków, hipnotyzuje swoją odrębnością oraz komizmem aparycji i gestykulacji.

Hans Christian Andersen miał kiedyś powiedzieć, że jego baśnie są jak szkatułki: dzieci zachwycą się zewnętrzną oprawą, a dorośli mają klucz, żeby zajrzeć do środka. Gdzie gubią się zdania nie jest tylko atrakcyjnym wizualnie i narracyjnie cukierkiem; pod przykrywką przygodowej historyjki podanej w eleganckiej formie ukryto całkiem poważne i bynajmniej nieśmieszne treści. Spektakl obraca się w końcu wokół problematyki utraty i odejścia w niebyt – i bardzo subtelnie podpowiada małym widzom, że nie ma w tym niczego złego, bo to normalna część życia. Każdemu może się zdarzyć, że coś zgubi – nawet noblistce – i każdy musi sobie jakoś poradzić z faktem, że rzeczy przemijają. W spektaklu pojawia się słynna maszyna do robienia rzeczy na literę N, pochodząca z zamieszczonego w Cyberiadzie Lema opowiadania Jak ocalał świat. Ten cud techniki potrafi robić zarówno nici, jak i nicość, a co raz zniknie, to już nie powróci… Spektakl nie popada jednak w dydaktyzm czy zbędne uproszczenia; o tym, co poważne, mówi poważnie, a o tym, co niepoważne – niekoniecznie. Na pierwszym planie jest to przede wszystkim czarująca, na poły kryminalna opowieść, w której sympatyczna starsza pani poszukuje zgubionego zdania i mimochodem zabiera widzów w podróż po nieznanej krainie literatury. Jeśli dzieci czegoś się nauczą, to bardzo dobrze, ale jeśli nie – to nie szkodzi. Wydaje się całkiem prawdopodobne, że nawet jeśli po powrocie z teatru nie zamienią książeczek o Puciu i Kici Koci na Traktat moralny Miłosza (albo przynajmniej na Cyberiadę), to nie będą miały złych skojarzeń z teatrem, z poezją, z polskimi noblistami i w ogóle z czytaniem szeroko pojmowanym. I to się w tym wszystkim wydaje najważniejsze.

 

Teatr Groteska w Krakowie

Gdzie gubią się zdania Michała Kaźmierczaka

reżyseria Karolina Przystupa

prapremiera 16 listopada 2024

– doktor nauk humanistycznych, urodzony i wykształcony w Lublinie.