2/2025
Magdalena Drab

Fundamentalnie

 

Artysta – pępek świata, zajęty sobą, agresywnie zaangażowany, zawsze na pierwszej linii, bo tam nie niknie się w tłumie i twarz jest dobrze widoczna, frontman, okładka, maskotka, ozdoba, fasada, cienki w realnym życiu, połamany, egzaltowany, nieznośny, nadwrażliwy, chaotyczny, nie można się z nim dogadać, bo się zapadł, bo procesuje, jak w filmie The Square dorabia filozofię do kwadratury kwadratu, nadaje znaczenie rzeczom bez znaczenia, odpowiednio oświetlając byle banał LED-ami… Udaje księdza, męczennika za płótno czy wiersz, pisze sobie dekalogi, wykręca się powołaniem od zwykłej ludzkiej bliskości i empatii, estetyzuje własną fizjologię i myśli, zastanawia się, czy się podoba, martwi się, gdy nikt nie klaszcze. Trzeba mu dawać nagrody i odznaczenia, bo inaczej popada w depresję. Uzależniony od emocji, wsłuchany w nie, z dumą dźwiga na barkach szereg przypadłości opisanych w DSM-5 i z niecierpliwością czeka na aktualizację wydania, by uzupełnić listę swych atrakcyjnych krzyży i komplikacji. Bo jest skomplikowany i nazywa to wrażliwością. Toksyczny, bo nie jest mu lekko, i czasem rani, bo ma temperament, ale to jest przecież zaletą, gdyż za temperamentem stoi niebanalna osobowość, bez której nie ma artysty.

Dlatego zaczyna się martwić, gdy nikt nie śmieje się z jego dowcipów i nie patrzy na niego z zachwytem. To podważa sens i człowieczeństwo najwyższej z odmian człowieka – artysty. A gdy się martwi, to pije, jak inni bracia artyści, a do tego pali i bierze, i rzuca się w wir przypadkowych miłości, ale to normalne, bo budzi zainteresowanie, podoba się po prostu… A że sam kocha ludzi (przecież dlatego został artystą, by badać człowieczeństwo), to tak to potem wychodzi, że relacji robi się dużo, nie sposób o wszystkie zadbać, brakuje wyrozumiałości, dochodzi do konfliktów, a szkoda, a po co…

Nie należy jednak spłaszczać znaczenia takich związków, nazywać tego jakimś uzależnieniem czy niedojrzałością, bo to absolutnie nie o to chodzi… Artysta jest ludzi po prostu bardzo ciekawy, jest miłośnikiem urody, pięknych przymiotów, estetą, i dawniej wpisałby to nawet w biogram w podpunkcie „zainteresowania”, tylko teraz się hamuje, bo mogłoby to zostać źle odebrane. Życie takie krótkie, by pomieścić artystę… I ludzie teraz tacy przewrażliwieni, nie chcą romantyzować połamanej duszy artysty, która niczym wściekły rumak z Szału Podkowińskiego rwie się do namiętności.

Jest to konieczne, by dostarczać sobie inspiracji, tak istotnych w pracy twórczej, która jest sensem życia artysty, więc musi stale o nią zabiegać – i tu dochodzi ta nieszczęsna rywalizacja. Ta zazdrość, zawiść i kompleksy, których oczywiście artysta nie ma w sobie, bo nie ma do nich powodu… Bo pokory ma aż nadto, tylko ci zepsuci koledzy… Te wszystkie układziki i manipulacje… Ech, szkoda gadać. Ciężko ma artysta, ani chwili wytchnienia, bez przerwy musi udowadniać, że jest totalnie wybitny, bo inaczej wszyscy się od niego odwracają i zaczynają myśleć o czymś innym. Straszny cios. Kto przeżył, ten wie…

Mogłabym bez końca wylewać jad, który gotuje się we mnie na myśl o słowie „artysta”. Aż dziwię się, skąd we mnie tyle pogardy wobec zawodu, który sama wykonuję. Gdzie leży niekończące się źródło paliwa do dalszego ostrzału, choć większości moich znajomych artystów nie utożsamiam z tym opisem. Co więcej, spodziewam się, że podzielają oni złość na wszystkie mity o wyjątkowości, sławie i poświęceniu, które zamieniają przestrzenie sztuki w miejsca żałosne i piekielne, zmuszając często bardzo obiecujących twórców do porzucania pracy, która staje się nieznośna.

„Kim jest artysta?” – gdy przeczytałam to fundamentalne pytanie zadane w tytule konferencji naukowej, poczułam się skuszona pokusą sadystyczno-masochistyczną i uznałam, że muszę wziąć udział w tym wydarzeniu. Będą roztrząsać! Będą się pochylać nad fenomenem! A jakże! Z jaką uwalniającą przyjemnością wysłuchałam referatu państwa Organisty z krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych o zatrutych sałatkach oraz innych grzechach artystów mordujących się z zazdrości. Tę historyczną i jednocześnie kreskówkową podróż zakończyło zestawienie dwóch rzeźb piety – tej słynnej, autorstwa Michała Anioła i drugiej wykonanej przez anonimowego artystę. Przeniesione piękno i ból nie były w żaden sposób mniejsze lub mniej poruszające, gdy wychodziły spod palców człowieka bez imienia, o którego istnieniu zapomniano pewnie w pół wieku od jego śmierci.

Podobny zachwyt towarzyszy mi, gdy myślę o pieśniarce ludowej Marii Kowalikowej, wymyślającej piosenki nad garnkiem z zupą, czy o innych twórcach naiwnych, którym na ich szczęście nikt nie powiedział, że są artystami.

Osoba tworząca piękne rzeczy, widzialne lub niewidzialne, tyle mniej więcej podpowiada słownik, i to jest fundament – potrzeba. Nie poziom bycia widzianym.

Gdyby jeszcze z potrzeby dało się żyć. I może moją złość zasila właśnie lęk przed tą pułapką.

aktorka, autorka i reżyserka, w zespole Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Laureatka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej (2017) za dramat Słabi.