12/2012

Musicalowy Fringe

Mary – A Musical Play. Zapowiedź w festiwalowym katalogu głosi: „Innowacyjna produkcja, utalentowany młody zespół”. Są reklamy na autobusach, a więc duże przedsięwzięcie. No i temat: gdzie, jeśli nie w Edynburgu, dać się skusić musicalowej wersji dziejów Marii Stuart.

Obrazek ilustrujący tekst Musicalowy Fringe

Simon Kane

Że coś jest nie tak, okazało się dopiero, gdy przez foyer nieoczekiwanie przemaszerowała gromadka dwunastolatków w strojach z epoki. Zamiast nowatorskiego ujęcia historii tragicznej królowej dostaliśmy więc półtoragodzinne szkolne wypociny, do których obsady biedne dzieci zagnano najwyraźniej za karę. Próba przedarcia się przez program festiwalu Fringe z użyciem musicalowego klucza zaczęła się więc nie najlepiej. Tak jednak bywa w Edynburgu – brak oficjalnej selekcji sprawia, że zawodowcy konkurują tu z amatorami, poważne z komicznym, mówione ze śpiewanym. Co więcej, spektakle reklamowane są na tutejszych ulicach równie nachalnie, jak sieci komórkowe.

Obok nieudanej szkolnej produkcji pojawiła się jednak interesująca propozycja młodych twórców. Grupa Violet Shock pokazała Makbeta, skracając znacząco jego tytuł do Beth. Zamienili oryginalne płcie bohaterów, pod Makbeta, Duncana i Banka podkładając postaci kobiece, a pod Lady Makbet – męża Beth. Towarzyszyła temu rockowa muzyka, a całość rozgrywała się w estetyce glam. Pod względem wykonawczym musical nie należał wprawdzie do najbardziej udanych – aktorsko interesująco wypadały w nim jedynie wiedźmy w wersji męskiej. Jednak sam pomysł, wokół którego osnuta była całość, otwierał interesujące ścieżki interpretacyjne, z pewnością nadające się do dalszego scenicznego opracowania.

Zadziwiająco dobrze z teatralno-muzyczną materią poradził sobie natomiast zespół musicalu The 25th Annual Putnam County Spelling Bee, mało znanego w Polsce broadwayowskiego hitu. Opowieść o nastolatkach startujących w finałach konkursu literowania, odpowiednika naszych dyktand, aktorzy Patch of Blue Theatre Company zagrali wprost brawurowo, wciągając do zabawy również kilku „wybrańców” z widowni. Spelling Bee to historia bardzo przewrotna, opowiedziana z dystansem i poczuciem humoru oraz charakterystyczną naiwnością przywodzącą na myśl Ulicę Sezamkową. Szkoccy artyści świetnie wyczuli ten klimat.

W Wielkiej Brytanii czy w USA musical jest zjawiskiem żywym i wszechobecnym, nieograniczającym się do oficjalnych scen West Endu czy Broadwayu. Z jednej strony setki amatorskich, półamatorskich czy profesjonalnych, ale offowych grup wystawiają na miarę własnych możliwości największe światowe hity, z drugiej – na większych lub mniejszych scenach pojawiają się nowe, oryginalne utwory, rzecz jasna o bardzo różnej wartości. Musical, zwłaszcza dzięki tym ostatnim, odsłania zaskakujące oblicza, często przejmując funkcje dosyć odległe od tej, z którą kojarzony jest najczęściej – rozrywkowej.

Riot! The Musical londyńskiej About Turn Theater Company wpisywał się w wyraźny na tegorocznym festiwalu Fringe nurt dyskusji na temat przyczyn i znaczenia zamieszek, które w sierpniu ubiegłego roku wybuchły w stolicy Wielkiej Brytanii. Przedstawienie jest niezwykle proste – na maleńkiej, pustej scenie opowiadana jest historia czworga uczestników tytułowych rozruchów. Każdy z bohaterów bierze w nich udział z innego powodu. Pierwszy w wyniku spowolnienia gospodarki traci pracę – ma rodzinę na utrzymaniu, nic więc dziwnego, że ogarnia go rozpacz. Czarna nastolatka nienawidzi ograniczeń – rzuca college, w którym nie potrafi podporządkować się hierarchicznej strukturze. Kolejny, chłopiec, dorasta na ulicy i zamieszki to dla niego po prostu kolejna rozróba. Wreszcie dziewczyna „z dobrego domu” dołącza do rozruchów na przekór własnemu ojcu. Scena, w której staje przed witryną sklepu i zastanawia się, dlaczego ma rozbić szybę i ukraść telefon, który bogaty tato może jej bez problemu kupić, trafnie podsumowuje paradoksy całej tej dziwnej „rewolucji”. Twórcy nazwali swój musical rock-operą i choć budujące ją chropawe rockowe numery nie należą do wyrafinowanych, podobnie jak towarzysząca im agresywna choreografia, to przecież nie o to tutaj chodzi – surowość środków doskonale oddaje specyfikę wydarzeń, które wzięli na warsztat aktorzy.

Na tegorocznym festiwalu polityka wdzierała się do musicalu z najróżniejszych stron. W oczy rzucały się tytuły w rodzaju Korzeniec, reż. Remigiusz Brzyk, Teatr Zagłębia w Sosnowcu, ale atrakcją była również potraktowana satyrycznie musicalowa biografia Billa Clintona, wystawiona przez grupę Egdoh Theatre. Tego typu projekty na festiwalu Fringe nie są nowością. W 2007 roku na afiszu znalazły się aż dwa musicale poświęcone byłemu brytyjskiemu premierowi: Tony! The Blair Musical oraz Tony Blair – the Musical. Twórcy Clinton the Musical próbowali rozszyfrować zagadkę wzlotów i upadków amerykańskiego prezydenta, tłumacząc, że w rzeczywistości nie było jednego Clintona, ale dwóch – poważny i odpowiedzialny polityk oraz niepoprawny chłopiec-seksoholik. I aby podkreślić dosłowność tego rozszczepienia, poszczególne wcielenia kazali grać dwóm aktorom. Zespół przywołał atmosferę toczącej się procedury impeachmentu i gorączki przedwyborczej i w efekcie powstał kabaret polityczny, komedia omyłek o stale narastającym tempie, podkręcana przez dowcipne piosenki. Nie tak wiele zresztą trzeba było tu koloryzować – ten cyrk wydarzył się naprawdę.

Musicale te wiele mówiły o potencjale gatunku, który może stać się nośnikiem satyrycznych czy politycznych treści, ich twórcy w niewielkim jednak stopniu grali samą muzyczno-teatralną materią. W gąszczu festiwalowych propozycji znalazła się jednak perełka – czy raczej prawdziwa bomba – dowodząca, że warto czasem poeksperymentować również z samą formą musicalu. Mowa o hiphopowej wersji Szekspirowskiego Otella, zrealizowanej jako Othello – The Remix w koprodukcji Chicago Shakespeare Theater, Richard Jordan Productions, Pleasance oraz duetu Q Brothers. Spiritus movens całego przedsięwzięcia byli jednak ci ostatni: GQ – aktor, reżyser i raper oraz jego brat JQ – aktor, raper, poeta i kompozytor. W ich wykonaniu Szekspirowski pierwowzór zamienił się w opowieść o liderze hiphopowej grupy, który, dzięki sukcesowi na rynku muzycznym, awansuje społecznie, zdobywa rękę córki medialnego magnata, Desdemony, i próbuje utorować sobie ścieżkę do „wyższych sfer”. Twórcy spektaklu potrafią w ciągu sekundy przechodzić od komizmu do gęstej atmosfery, tłumionej lub jawnej agresji. Podawane w karabinowym tempie rapowe „melorecytacje” zaskakująco dobrze sprawdzają się jako nośnik Szekspirowskich emocji. Hip-hop to w końcu muzyka nienawiści, a właśnie to uczucie poddał Szekspir analizie w Otellu. Twórcy przedstawienia błyskotliwie przekładają zawiłości elżbietańskiej fabuły na współczesne realia, a muzyka błyskotliwie podąża za zaplanowaną zmiennością nastrojów. W efekcie powstaje wybuchowa mieszanka, w której można odkryć emocje Szekspirowskiego oryginału za pomocą pozornie nieprzystających środków przełożonych na uderzająco współczesny i żywy język.

Rozruchy, wielka polityka, hip-hop… Sukces musicalu uzależniony jest zazwyczaj od wielkich efektów widowiskowych, tymczasem spektakle na tegorocznym festiwalu Fringe były grane na ciasnych scenkach, praktycznie bez dekoracji, w oparciu o najprostsze środki muzyczno-teatralnego wyrazu. Liczył się przede wszystkim temat. Ale do tego właśnie sprowadza się idea tego festiwalu – kotłowaniny pomysłów, trendów, lepszych lub gorszych rozwiązań, spektakli żenujących i odkrywczych, z której czasami wyłania się prawdziwe dzieło.