Szatański plan Kościelniaka
Mistrz ceremonii mógł być tylko jeden. Po Śnie nocy letniej, Idiocie, Lalce i Chłopach przyszedł czas na długo oczekiwaną premierę Mistrza i Małgorzaty Michaiła Bułhakowa, przygotowaną na otwarcie nowego gmachu Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu. Wojciech Kościelniak sięgnął po tekst, który daje szerokie pole do popisu, a jednocześnie niesie ze sobą ogromne ryzyko. Chociaż dla niego zazwyczaj nie stanowi to problemu. Dzięki swej wrażliwości na muzykę i obraz oraz wyjątkowej umiejętności pracy z aktorem już nieraz pokazał, że potrafi zmierzyć się z każdym wyzwaniem.

Łukasz Giza / Teatr Muzyczny Capitol
Wielowarstwowa narracja, mnogość postaci, przenikanie szatańskich mocy ze światem żywych oraz odległym Jeruszalim, a także związany z tym pierwiastek magii i tajemnicy, to gotowy materiał na barwne i porywające widowisko. Reżyser (odpowiedzialny również za adaptację i tłumaczenie) pomimo kilku skrótów podąża za Bułhakowem dość dokładnie. Nieco na przekór musicalowej konwencji nie idzie na żadne kompromisy. Miłosny wątek, który zresztą nie stanowi kręgosłupa powieści, rozgrywany jest na dalszym planie. Za to dość czytelnie wykorzystane zostaje faustowskie motto literackiego pierwowzoru: „No więc… kim jesteś ty? – Tej siły cząstką drobną, Co zawsze złego chce i zawsze sprawia dobro”, stanowiące punkt wyjścia do wiwisekcji zmagań z ciemną stroną ludzkiej natury.
Kościelniak wyciąga z powieści to co uniwersalne, nie rezygnując przy tym z osadzenia akcji w moskiewskiej scenerii. Dzięki czemu akcja spektaklu dzieje się w konkretnym czasie i miejscu. Duża w tym zasługa znakomitej scenografii Damiana Styrny, która pomimo swej skromności pochłania widza i angażuje w akcję. Na scenie pojawia się niewiele elementów – charakterystyczna drewniana ławka, kilka pojazdów, w tym kluczowy dla akcji tramwaj – a istotne okazują się przede wszystkim wizualizacje i światło. Za pomocą prostych zabiegów Styrna wykreował świat, w którym jest miejsce między innymi na pokryte chmurami niebo, ale i przeszywające oczy, które spoglądają na bohaterów przez dziurkę od klucza. Pojawiają się tylko w kilku momentach, lecz mówią więcej niż niejeden rekwizyt czy słowo. W nich odbija się wszechobecny strach przed donosem, podsłuchem i aresztowaniem.
Dodatkowym atutem spektaklu są nowe techniczne możliwości teatru, w tym system zapadni, który pozwolił rozgrywać akcję na różnych poziomach – wyjeżdżający z podziemi niczym najgorszy loch szpital psychiatryczny, dynamiczny lot nad Moskwą czy finałowe odejście wszystkich bohaterów w przestworza. Zaskakującym elementem scenografii stała się także odrestaurowana widownia, w tym olśniewający sufit, który chłonie sceniczne światło. Chwilami sala Capitolu przypomina obrazek prosto z wiecu radzieckiej partii komunistycznej z młotem i sierpem na sztandarze. Duch czerwonej Rosji unosi się nad głowami widzów, a w jednej ze scen spada prosto na nich. Słynne „czerwońce” trafiły zapewne do niejednego domu.
Ascetyczną scenografię wypełnia bogata warstwa dźwiękowa. Monumentalna kompozycja Piotra Dziubka ma zagwarantowane miejsce w historii teatru muzycznego. Niezwykle różnorodna stylistycznie – od klasyki, sięgająca do rosyjskiej tradycji, po bardzo żywy jazz i swing – układa się w integralną całość. Zachwyca nietypowe instrumentarium, którego siłą dość niespodziewanie okazują się instrumenty dęte, wspomagane przez pojedyncze skrzypce, które dochodzą do głosu w istotnych dla akcji momentach.
Tak jak w orkiestrze przewodnikiem stały się skrzypce, tak na scenie Kościelniak umieścił dwie postaci, które łączą to co ziemskie z tym, co szatańskie – z jednej strony Woland, z drugiej tajemnicza kobieta, której nie znajdziemy na stronach powieści. Ta postać tylko z pozoru jest obojętnym narratorem. Zdradza ją czarny kostium i rozmazany makijaż, a chwilami wręcz dramatyczne zaangażowanie w akcję. Nie ma wątpliwości, że to czas jej żałoby – po synu, mężu, poecie? Kreowana przez Justynę Szafran bohaterka chwilami rozpacza niczym Maria Magdalena nad ukrzyżowanym synem, innym razem jak matka wszystkich uciśnionych, ale co najciekawsze – prowadzi nas przez historie również jako żona samego Bułhakowa, która ujawnia się, gdy z czułością wypowiada zdrobnienie imienia pisarza. Szafran stworzyła jedną z najwybitniejszych ról w swojej karierze. Dojrzała, pełna skupienia, swobodnie przenika przez bardzo różnorodne światy wykreowane przez reżysera. W najmniej oczekiwanych momentach wybucha niczym prawdziwy wulkan, uwalniając pokłady emocji i energii.
Rola Justyny Szafran przyćmiła najważniejszą kobietę, czyli tytułową Małgorzatę. Dzieje się tak nie z powodu scenariuszowych błędów, ale aktorskich niedociągnięć. Obsadzona w tej roli Justyna Antoniak nie radzi sobie z materiałem. Znakomite warunki głosowe, które pokazała w koncercie galowym Przeglądu Piosenki Aktorskiej w 2012 roku, nie wystarczyły na bardzo wymagającą kreację. Jej Małgorzata pełna jest uchybień i niedociągnięć – zamiast targanej skrajnościami, ale dążącej do celu i pewnej swej seksualności kobiety widzimy postać cichą, chwilami wręcz przezroczystą, która ginie na tle zespołu. Szczególnie widoczne jest to w scenie balu, który sam w sobie nie jest zresztą inscenizacyjnym dokonaniem.
Bal ratuje jednak szatan ze swoją świtą, która u Kościelniaka przybrała postać teatralnej trupy wędrującej przez kolejne zakątki Moskwy ze swoim programem, do którego są angażowani nieświadomi zagrożenia mieszkańcy. Niczym cyrkowcy bawią publiczność podczas pokazu w Teatrze Variétés. Urwanie głowy Bengalskiemu czy karciane sztuczki budzą podziw. Na moment Korowiow (wyborna rola Błażeja Wójcika) wraz z Behemotem przenoszą nas w świat zarezerwowany dla najmłodszych, by po chwili realizować szatański plan zagłady.
Niezwykłą postacią tej grupy jest kot Behemot w wykonaniu Mikołaja Woubisheta, który pokazał wachlarz aktorskich, wokalnych i fizycznych możliwości. Zbudował jedną z trudniejszych ról spektaklu przy pomocy jednego kociego atrybutu, który został zawieszony na jego ręce. Kroku dotrzymuje mu wyuzdana i perwersyjna kobieta wamp – Hella (Ewelina Adamska-Porczyk), której niezwykle zmysłowe, ale i bardzo żywiołowe popisy taneczne ratują dość przeciętną choreografię Jarosława Stańka. Nad całością szatańskiego występu czuwa jednak Woland. Tomasz Wysocki, aktor krakowskiego Teatru im. Słowackiego, zarówno wokalnie, jak i dramatycznie buduje atmosferę tajemnicy, zdobywa zaufanie, ale jednocześnie budzi niepokój. Kreacja najwyższych lotów, zarówno pod względem wokalnym, jak i dramatycznym.
Ważnym gościem spektaklu jest Mariusz Kiljan z wrocławskiego Teatru Polskiego, który nie po raz pierwszy staje się filarem produkcji Capitolu. Jego Iwan Bezdomny to bohater szalony, ale i niezwykle ludzki, jedyny prawdziwy w świecie magii, szaleństwa i niejednoznaczności. Wzrusza i budzi współczucie w zakładzie psychiatrycznym, zachwyca podczas pogoni za sprawcą tragicznego wypadku. Wówczas pokazuje, jak umiejętnie łączy to, co w musicalu jest podstawą – mocny wokal z wyrazistym aktorstwem.
Z tym niestety zespół Capitolu ma nadal największy problem. W rezultacie we wrocławskiej realizacji Mistrza i Małgorzaty górę bierze to, co dramatyczne. Kościelniakowi nie udało się zebrać do współpracy zespołu, który w całości podołałby skomplikowanej i wymagającej kompozycji Dziubka – nie dziwi ilość gościnnie występujących w tej produkcji aktorów. W Capitolu nadal brakuje bowiem dobrych głosów, które poniosłyby spektakl nie tylko w scenach zbiorowych, które brzmią naprawdę dobrze, ale i w solowych, które nie zawsze wypadają na miarę oczekiwań. Na tle całości wyróżniają się – Bogna Woźniak-Joostberens, która pojawia się na balu z hipnotyzującym i psychodelicznym numerem jako Frida; powalająca siłą swojego głosy Emose Uhunmwangho w roli Jazz-Murzynki czy wspominana już Justyna Szafran, prowadząca od pierwszych do ostatnich minut całość spektaklu.
Mistrz i Małgorzata pomimo pewnych uchybień i braków z powodzeniem otwiera nowy etap wrocławskiego teatru. Wpisuje się w świadomy i od lat budowany repertuarowy plan dyrektora Konrada Imieli, który po raz pierwszy zaprosił widzów do przebudowanego i odrestaurowanego Capitolu. Teatr powrócił tym samym do korzeni – precyzyjnie odtworzone wnętrze w stylu art déco zapiera dech w piersi i wydaje się, że dzisiaj to najpiękniejszy budynek teatralny w Polsce, a i bez wątpienia jeden z piękniejszych w Europie. Teatr to jednak przede wszystkim zespół i teraz czas na jego dopracowanie. Capitol potrzebuje dobrych i niezawodnych solistów. Tylko to pozwoli myśleć o pełnym i pewnym sukcesie, na który jeden z najlepszych i najodważniejszych teatrów muzycznych w Polsce w pełni zasługuje.
Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu
Mistrz i Małgorzata wg powieści Michaiła Bułhakowa
reżyseria, tłumaczenie i adaptacja Wojciech Kościelniak
teksty piosenek Rafał Dziwisz
muzyka i kierownictwo muzyczne Piotr Dziubek
scenografia i wizualizacje Damian Styrna
kostiumy Bożena Ślaga
choreografia Jarosław Staniek
światło Bogumił Palewicz
przygotowanie wokalne Małgorzata Śniadecka
premiera 28 września 2013