Wyobrażać niewyobrażalne
Passini w Kryjówce odwołał się do nieznanego powszechnie epizodu z życia wybitnej aktorki Ireny Solskiej, która podczas wojny ratowała żydowskie kobiety.

Maciej Rukasz / Centrum Kultury w Lublinie
Na początku września Fundacja Pamięć i Przyszłość ogłosiła międzynarodowy konkurs na upamiętnienie Polaków ratujących Żydów podczas okupacji niemieckiej zatytułowany „Ratującym – Ocaleni”. W 2015 roku obok nowo otwartego Muzeum Żydów Polskich POLIN ma stanąć pomnik. Inicjatywa jest potrzebna, zwłaszcza że wciąż poznajemy sprawiedliwych, narażających w czasie wojny życie własne i swojej rodziny na realne niebezpieczeństwo. Niestety, o wielu z nich nic nie wiemy, o niektórych dowiadujemy się zbyt późno. Sami nie mówią o tym, nie chcą wracać do przeszłości. Tak jak ocaleni Żydzi, którzy wciąż mentalnie pozostają w ukryciu. Mimo iż od zakończenia wojny minęło blisko 70 lat, ratujący i ocaleni nadal nie wychodzą z psychicznych kryjówek.
Problem ten – tragiczny i wstrząsający – stał się przyczyną powstania nowego spektaklu Pawła Passiniego. Hideout/Kryjówka, która została objęta patronatem Muzeum POLIN, jest zarazem hołdem wobec ratujących, jak i upamiętnianiem ocalałych. Takiego spektaklu nie można grać w sali teatralnej, z dzwonkiem przynaglającym widzów do zajęcia miejsc na widowni, z kurtyną. Spektakl Passiniego w Warszawie (artysta pokazuje go w różnych miastach, w odmiennych przestrzeniach) grany jest w przedwojennej kamienicy przy al. 3 Maja 2. To jeden z warszawskich domów-pomników. W pierwszym dniu Powstania Warszawskiego w budynku stacjonowali żołnierze zgrupowania „Konrad”, rozstrzelani pod arkadami wiaduktu Mostu Poniatowskiego. W czasie wojny mieszkał tu Marek Hłasko. W okresie powojennym pod tym adresem redagowano i składano niezależne wydawnictwa. W kamienicy przez blisko pół wieku mieszkał Zbigniew Religa.
W salonie prywatnego mieszkania, jak na okupacyjnych premierach organizowanych tylko dla wtajemniczonych gości, gromadzi się kilkadziesiąt osób. Intymność miejsca, wzajemna bliskość nie czyni z nas widzów. Co chwilę ktoś z troską pyta, czy nie zasłania. Salon – choć przyjemny – odbiera poczucie pewnego komfortu, do którego przyzwyczajają nas teatralne sale. Ale tu nie trzeba widzieć, należy słyszeć, i to słyszeć słowa pod ich zewnętrzną warstwą, dokopywać się do tego, co mieszczą historie między słowami. Historie, których właściciele skupiają się częściej na rzeczach niż na ludziach. Tak jest łatwiej, w ten sposób wspomnieniom ujmuje się nieco tragizmu i grozy. Spektakl-spotkanie rozpoczyna się od przytaczanych bez ścisłego scenariusza opowieści dwóch kobiet Patrycji Dołowy i Marii Porzyc, które przeprowadzały wywiady z ocalałymi z II wojny światowej Żydami, zbierały świadectwa przetrwania. Szukały śladów ludzi i historii. Natrafiały jednak na mur milczenia, opór przed mówieniem o tamtych wydarzeniach, którego nie mogły w żaden sposób przezwyciężyć. Ocaleni z powodu paraliżującego strachu, może trudnego dziś do zrozumienia wstydu, a może, by po prostu zapomnieć, nie chcieli wracać do czasów wojny. „U bardzo wielu ocalonych przekonanie o niemożności opowiedzenia pozostaje tak dojmujące, że ich intymne narracje o Holocauście nie zostały opowiedziane nigdy i nikomu – pisze Krzysztof Szwajca. – I nie chodzi tu tylko o bezradność języka. Historia opowiedziana musi mieć słuchacza. Ten, który wysłucha, pozna nas naprawdę. Będzie miał do nas klucz. Będzie mógł nas nazwać i ocenić. Nazwanie przynosi władzę, tak więc opowiedzenie jest w pewnym sensie oddaniem się pod osąd”1. Przyznawanie się do swojej tożsamości wielu nadal uważa za informację niebezpieczną. Lęk, jak pisał Grzegorz Niziołek w Polskim teatrze Zagłady, jest doświadczeniem izolującym, zrywającym wspólnotowe więzi, wskazuje na coś, co jest odczuwane jako pustka, nieobecność, brak2.
Pierwszą część Kryjówki trudno nazwać spektaklem, nie mamy tu do czynienia z sytuacją fikcyjną. Patrycja Dołowy, niejako wbrew ideom stawiania monumentów (czy pomniki mają rzeczywiście moc upamiętniania i przypominania?), zrealizowała projekt Antypomnik: odlewała fragmenty swego ciała, malowała na nich obrazki i zakopywała je w różnych miejscach Warszawy. Miała świadomość, że po jakimś czasie ulegną one odkształceniu, zniszczeniu, wreszcie – rozkładowi. Nie zostanie po nich nawet ślad. Jej nieco magiczne działania, które widzowie mogli zobaczyć nagrane i przedstawione na ekranie telewizora ustawionego w salonie, zaczęły jednak – nie wiadomo do końca dlaczego – uruchamiać pamięć ocalałych. Nagle osoby, które wcześniej milczały, zaczynały mówić, wspominać, dodawać szczegóły, przypominać sobie kolejne ważne historie. Ich pamięć zaczynała rozsnuwać się jak pajęczyna, jak rozwijana z wrzeciona przędza, która w mieszkaniu piętro wyżej, do którego przechodziliśmy w małych grupach, by obejrzeć drugą część spektaklu, nie pozwalała na swobodne ruchy.
Przeprowadzająca nas z jednej do drugiej przestrzeni dziewczyna była jak przewoźnik dusz zmarłych, albo gospodarz, który podejmuje śmiertelne ryzyko i prowadzi nas do kryjówki. Zwracała się do nas przyciszonym głosem (po wojnie wielu z ukrywających się jeszcze długi czas szeptało). W otwartych drzwiach w mroku ktoś ujął mnie za rękę i mocno pochyloną (inaczej nie dało się przejść) poprowadził w głąb pokoju, prosząc, bym usiadła na położonej na podłodze poduszce. Obniżony tekturowy sufit, przez który przebijało się wątłe światło, potęgował wrażenie, że niczym bohaterowie Schulza i Kafki jesteśmy ukryci: może na strychu, może pod podłogą, albo za szafą. Było ciasno, mglisto i mrocznie. Na krzesłach pośrodku pokoju siedziało kilka kobiet w bieliźnie koloru cielistego, która czyniła z nich niemal nagie. Przypomniało mi się zdjęcie „wyrwane z piekła”, opublikowane w książce Georges’a Didi-Hubermana: nagie Żydówki na moment przed śmiercią. Aby pamiętać, trzeba wyobrazić sobie tę trudną niewyobrażalność. W tle płynęła grana na żywo muzyka: skrzypce, klarnet. Melodie przedwojennych żydowskich zaułków, które wkrótce miały przekształcić się w obozowe fugi śmierci.
Passini w Kryjówce odwołał się do nieznanego powszechnie epizodu z życia wybitnej aktorki Ireny Solskiej, która podczas wojny, mimo postępującej choroby Parkinsona, z determinacją i oddaniem ratowała żydowskie kobiety. Za sprzedany przydział spirytusu, będący ekwiwalentem zapłaty dla artystów, Solska kupiła wełnę, a Żydówki z aryjskimi papierami i zafarbowanymi na blond włosami przekazywały ją zubożałym żonom oficerów. Z wełny merynosa robiły one swetry. Za zarobione ze sprzedaży pieniądze Solska mogła pomagać Żydom. Rozsnute w scenicznej przestrzeni Kryjówki nici przywołują tamte zdarzenia. Są też znakiem kruchości życia, mogącego w każdej chwili zerwać się z wrzeciona czasu, przywołują mityczny labirynt i nić Ariadny, dają nadzieję na ocalenie. Może uda się wreszcie wyjść z tego koszmarnego zaplątania? A może pamięć i wspomnienie nie pozwolą już nigdy opuścić kryjówki?
Apolonia Starzec – ciotka Pawła Passiniego – jedna z ocalonych przez aktorkę kobiet wspominała, że Solska, mieszkając podczas wojny na rogu Puławskiej i Malczewskiego, dawała Żydom schronienie, organizowała pracę, jako praktykująca katoliczka brała od księży fałszywe metryki chrztu (niejednokrotnie kłamiąc, że to dla AK-owców)3. Ratowała życie i przywracała godność człowieka. „Irena Solska wielokrotnie wspierała mnie psychicznie, podtrzymywała moją wolę życia i tworzyła warunki, dzięki którym mogłam zachować poczucie własnej wartości i godności. Zapewne zabrzmi to patetycznie, ale to właśnie dzięki Irenie Solskiej mogłam nadal wierzyć we własne człowieczeństwo. Zawsze traktowała mnie z szacunkiem, sympatią, życzliwością i troską” – wspominała po wielu latach Apolonia/Zosia (imię też trzeba było ukryć)4. Słownik biograficzny teatru polskiego nie podaje żadnej informacji na temat wojennej działalności aktorki. Można jedynie przeczytać, jeśli ograniczymy się do czasu wojny, że mieszkała w Warszawie. Dla Passiniego historia ta jest bardzo osobista. Kiedy był dzieckiem, ciotka opowiadała mu o swoich przeżyciach, a potem, gdy dostał się do szkoły teatralnej, namawiała go, by zrobił spektakl o Solskiej. Spektakl powstał dopiero teraz, po latach praktykowania reżyserii w jego osobnym, jak kryjówka, teatrze. Passini zadaje pytanie, stawiane także przez nas – widzów: dlaczego aktorka nie wspomniała o swojej działalności w Pamiętnikach? Dlaczego nie ujawniła, nie przyznała się, że ratowała młode żydowskie dziewczyny? Zapewne nie sprzyjała temu powojenna komunistyczna rzeczywistość, przecież tuż po wojnie nie gasły, a wręcz nasilały się antysemickie postawy. Takie wyznanie mogło być też zbyt trudne, przywoływało bowiem dawny, paraliżujący lęk. A może z milczeniem Solskiej wiąże się jakaś tajemnica, może – co zasugerowali twórcy przedstawienia – Solska, by ocalić większość, musiała wydać jedną z dziewczyn?
Irena Solska musiała do końca życia mierzyć się z niezwykle trudną przeszłością: najprawdopodobniej jej wnuk Jan został zabity przez AK za to, że donosił na Gestapo. Czy jej samej udało się ocalić wszystkie ukrywane kobiety – nie wiadomo. Piętno tych zmagań naznaczyło rolę Judy Turan. Jej Solska, trzęsąca się, pobladła, przyprószona kurzem – niczym wywoływana z pamięci zjawa – z trudem porusza się po zamglonej, ciasnej przestrzeni. Jest piękna, ale złamana cierpieniem, tragiczna. „Nie chcemy stawiać Solskiej pomnika. Nie chcemy zabetonować jej w spiżu, chcemy uwolnić ją z tej tajemnicy. Od wielu miesięcy staramy się zrozumieć ten temat” – wyznawał reżyser spektaklu5.
Bohaterki Kryjówki rozmawiają ze sobą słowami Wyspiańskiego z Wesela i Sędziów (Solska grała przed wojną Rachelę oraz Joasa). Poetyckie wersy nabierają nowego tragicznego kontekstu. Kwestie przyporządkowane postaciom Żydów, u Passiniego wypowiadają ukrywające się kobiety. „Zabij! Zabij! – Ja tego chcę – zabiłam dziecko!” – krzyczy słowami Jewdochy jedna z dziewczyn, która zabiła płaczące niemowlę, mogące zdradzić kryjówkę. Wstrząsająca jest też scena odkrycia schowanej w szafie ciemnowłosej jasnowidzącej Anieli Anyżko. Stojąc naprzeciw oprawcy – gestapowca albo, co bardziej przerażające, żydowskiego policjanta – trzęsąc się ze strachu, spazmatycznie wypowiada słowa chochoła: „Kto mnie wołał, / czego chciał – / […] Tatusiowi powiadaj, / że tu gości będzie miał / jako chciał, jako chciał”. Odpowiedź żandarma: „Huś ha, na pole, / głupi śmieciu, chochole!”, rodzi skojarzenia z ulicznymi łapankami czy selekcjami na kolejowej rampie w Auschwitz. Jak przekonywał Hans-Georg Gadamer, każde słowo można widzieć jako otwarty horyzont, posiadający oprócz swojego „przed” czyli ustalonego sensu, także jakieś „po” – sens nowy, wynikający z kontekstu i okoliczności. Słowa młodopolskich dramatów zyskują u Passiniego sens graniczny, bo docierający do sensu samego istnienia, odnoszący się do życia i śmierci. Wywołują obraz Zagłady. Maja Komorowska, grająca Rachelę w filmowej wersji dramatu w reżyserii Andrzeja Wajdy, wyznawała, że w scenie biegu wyobrażała sobie ścianę płaczu i obozowe druty kolczaste. „Rachela biegnie z rozpostartymi ramionami, jak ze skrzydłami… a w mojej wyobraźni biegnie na druty kolczaste"6. Dialogi Wesela i Sędziów wchodzą w relację z innym, przywoływanym nieco później, teatralnym tekstem. Passini pokazuje fragmenty filmu na podstawie Dybuka Szymona An-skiego, wprowadzając nas w teatr śmierci, teatr obcowania żywych i umarłych. Tu zmarli kontaktują się z żywymi, i choć obcowanie żywych i umarłych nie musi przynieść ulgi, jest groźne, to jednak prowadzi do poznania prawdy. Tym samym Passini wpisuje swój spektakl w tradycję teatru śmierci wyznaczoną nazwiskami Mickiewicza i Wyspiańskiego, którą rozwinął ceniony przez niego Tadeusz Kantor – artysta przywołujący niejednokrotnie pamięć Shoah.
Uruchomione przez Passiniego niebezpieczne wspomnienia pełnią funkcje wyzwalające. Retrospektywa może bowiem służyć perspektywie: odnaleziony ślad może przywoływać nie tylko przeszłość, ale i odsłaniać przyszłość. Twórcy tego spotkania szukali zostawionych śladów-blizn, niczym zasypanych ziemią przez małe dziewczynki kolorowych widoczków. Wiadomo, że nie będą one już takie same, że odkształci je czas, który zatrze szczegóły, odbierze barwom żywość. Ślad przywołuje jednak pamięć o cierpieniu, wywołuje compassio – współczucie, zobowiązujące dostrzeganie cudzego cierpienia, aktywną pamięć o cierpieniu innych7. Tak ważne dla judaizmu „wspomnienie” i „uobecniająca pamięć” zyskują nowe znaczenia na tle kultury amnezji i apatii ponowoczesnego społeczeństwa. Kultura zapomnienia prowadzi do zaniku ważnych ludzkich doświadczeń historycznych, a w ostatecznej konsekwencji do zaniku człowieczeństwa. By temu przeciwdziałać, trzeba mówić o tematach ukrytych i przypominać o wypieranych z pamięci zdarzeniach.
Jak dowodzą psychologowie, dopiero trzecie pokolenie chce i potrzebuje mówić o przeszłych traumach. Pokolenie, które ich doświadczyło osobiście, zdaje się wołać „zostawcie nas!”, niczym bohater jednego z wierszy Tadeusza Różewicza; pokolenie rodziców pragnie żyć nowym życiem, bez obciążeń i trudnej przeszłości. Generacja wnuków odczuwa dojmująca potrzebę wypowiedzenia na głos historii i dania świadectwa. Tak jak Paweł Passini i Patrycja Dołowy – autorka scenariusza Hideout/Kryjówki.
Spektakl ujęty jest w narracyjną klamrę. Kończą go – tak jak wcześniej zaczynały – fragmenty z trudem ujawnianych historii związanych bezpośrednio lub pośrednio z Zagładą: o głodzie, który kazał przyklejać język do oszronionego muru getta, żeby z bólu nie chało się jeść i żeby poczuć smak pieczonego po drugiej stronie chleba; o samobójstwach młodych ludzi, którzy w latach dziewięćdziesiątych dowiadywali się o swoim żydowskim pochodzeniu; o ojcu, który siedział w kanale z synem i kiedy padał deszcz musiał trzymać dziecko – czasem przez wiele godzin – w wyciągniętych dłoniach, o ukrytych historiach ukrytych… Spektakl nie ma końca. „Naprawdę możecie już wyjść – zwraca się Passini do tkwiących na swoich miejscach uczestników. – My będziemy tak opowiadać cały czas”. Oni – twórcy muszą opowiadać, bowiem utrata własnego kulturowego miejsca, własnej tożsamości zobowiązuje ich, by przekazywali zapomniane historie i obrazy8. O czym zatem jest Kryjówka? O grzęzawisku niezabliźnionych ran, o wyobrażaniu niewyobrażalnego, o zbieraniu śladów, resztek, które pozostały z przeszłości. A nade wszystko o próbie zrozumienia niezrozumiałego i przywracaniu utraconej pamięci.
1. K. Szwajca, Ocaleni z Holocaustu w oczach psychiatry, czyli o milczeniu i pamięci, [w:] Pamięć Shoah. Kulturowe reprezentacje i praktyki upamiętnienia, red. T. Majewski, A. Zeidler-Janiszewska, Łódź 2009, s. 582.
2. Zob. G. Niziołek, Polski teatr Zagłady, Warszawa 2013.
3. Zob. http://polish-jewish-heritage.org/pol/05-04_Przygoda_w_slusznej_sprawie_RZ.htm; strona Kanadyjskiej Fundacji Dziedzictwa Polsko-Żydowskiego w Montrealu (dostęp 15.11.2014).
4. Uratowana po aryjskiej stronie, [wywiad z Apolonią Starzec], źródło: http://www.rp.pl/artykul/945290.html?print=tak&p=0 (dostęp 14.11.2014).
5. P. Passini, By wyjść, najpierw musisz się schować, źródło: http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20140919/KULTURA04/140919564 (dostęp 16.11.2014).
6. B. Osterloff, Pejzaż. Rozmowy z Mają Komorowską, Warszawa 2008, s. 104.
7. Zob. J.B. Metz, Teologia wobec cierpienia, Kraków 2008, s. 145.
8. H. Belting, Antropologia obrazu. Szkice do nauki o obrazie, tłum. M. Bryl, Kraków 2007, s. 87.