Kolacja artystyczna jako stypa
W Wycince Lupa zdołał połączyć sprzeczne elementy teatru literackiego i postdramatycznego, bezlitosną demaskację i przejmujące współczucie, szyderstwo i patos, wściekłość i melancholię.

fot. Natalia Kabanow
Wycinka to już siódmy utwór Thomasa Bernharda wystawiony przez Krystiana Lupę, po Kalkwerku, Rodzeństwie, Immanuelu Kancie, Wymazywaniu, Na szczytach panuje cisza i Zaburzeniu zrealizowanym niedawno w Lozannie. Wrocławskie przedstawienie Wycinki jest zresztą w znacznym stopniu oparte na inscenizacji powstałej w Schauspielhaus w Grazu i zaprezentowanej po raz pierwszy 10 stycznia 2014. Powieść Bernharda – wydana w Austrii w 1984, a w Polsce w tłumaczeniu Moniki Muskały w 2011 roku – jest relacją z kolacji wydanej przez Maję i Gerharda Auersbergerów, śpiewaczkę i kompozytora, dla przyjaciół ze środowisk literackich i plastycznych Wiednia. Gościem honorowym był na niej aktor wiedeńskiego Burgtheater grający właśnie z powodzeniem Ekdala w Dzikiej kaczce Ibsena. Spotkanie odbyło się jednak w dniu pogrzebu Joany Thul, należącej niegdyś do kółka Auersbergerów niespełnionej tancerki i aktorki, która powiesiła się w rodzinnym domu we wsi Kilb w Dolnej Austrii po długotrwałej chorobie alkoholowej i depresji. Intelektualna debata w eleganckim salonie chcąc nie chcąc staje się dalszym ciągiem stypy odbytej w wiejskiej gospodzie zaraz po pogrzebie. Tym bardziej że wśród na ogół wybitnych gości jest obecny, niczym wyrzut sumienia, ostatni partner Joany, pogrążony w żałobie i z reguły milczący, ubrany w pożyczony czarny garnitur, John.
Mający rysy Bernharda narrator Wycinki, który po dwudziestoletniej przerwie spotkał swych niegdysiejszych przyjaciół z wiedeńskiej bohemy, z całą ostrością dostrzega ich zakłamanie, pozerstwo, egotyzm, sprzeniewierzenie się ideałom z młodości. Oskarża austriackich twórców, że pozwolili się zdeprawować urzędnikom przy pomocy stanowisk, stypendiów, nagród i odznaczeń. A Bernhard sportretował w Wycince realne osoby z kręgów artystycznych Wiednia, pomimo zmiany imion i nazwisk z łatwością rozpoznawalne, co spowodowało wytoczenie mu procesu o zniesławienie przez Lampersberga będącego prototypem Auersbergera i sądowy nakaz konfiskaty powieści obowiązujący przez pół roku.
Lupa z monologu narratora mógł zbudować dramat nader tradycyjny, bo rozgrywający się w ciągu jednej nocy w wiedeńskim mieszkaniu, przypominający inne sztuki Bernharda. Jego scenariusz dzieli się nawet na dwa akty, z których pierwszy wypełnia przeciągające się oczekiwanie na Aktora grającego wieczorny spektakl Dzikiej kaczki, drugi zaś kolacja z jego udziałem zakończona awanturami i rozejściem się gości. Lecz powrót do literatury Bernharda bynajmniej nie oznaczał rezygnacji z elementów teatru postdramatycznego uprawianego przez Lupę pomiędzy Factory 2 ze Starego Teatru w Krakowie a granym w warszawskim TR Miastem snu, we Wrocławiu w Polskim zaś urzeczywistnionym w radykalnej formie w Poczekalni.0.
Lupa, oprócz własnych apokryfów i passusów z utworów dwóch austriackich pisarek sportretowanych w Wycince, wprowadził więc do scenariusza dialogi i monologi oparte na improwizacjach aktorów zarówno z Grazu, jak i z Wrocławia. Narrator figurujący w obsadzie jako Thomas Bernhard (Piotr Skiba) i komentujący dla widzów, na ogół z fotela ustawionego z prawej strony proscenium, zachowania pozostałych uczestników przyjęcia odtwarza w pamięci odwiedziny w mieszkaniu pogrążonej już w stanie abnegacji Joany (Marta Zięba). We śnie współuczestniczy z kolei w odgrywaniu przez Joanę – w ławkach kościelnych, ale po zrzuceniu ubrań – swojej młodzieńczej sztuki Naga księżniczka opartej na jej wyznaniach. Kilka przywoływanych przez Bernharda zdarzeń sprzed kolacji – przypadkowe spotkanie z Auersbergerami przed wiedeńską księgarnią, maszerowanie w kondukcie pogrzebowym i udział w stypie w gospodzie w Kilb – zostało sfilmowanych w plenerach lub wnętrzach. Są one prezentowane w formie projekcji na ekranie zawieszonym nad sceną. Pod koniec spektaklu w salonie pojawia się kolejny raz Joana oraz jej przyjaciółka ze wsi, właścicielka sklepu spożywczo-przemysłowego Mira (Anna Ilczuk), a wszystkie postacie – przy akompaniamencie Bolera Maurice’a Ravela – wygłaszają niemal symultanicznie swe monologi wewnętrzne. W epilogu – już po wyjściu Bernharda z domu Auersbergerów – zakończenie jego powieściowego monologu jest prezentowane jako tekst biegnący nad ramą sceniczną.
Ponadto Lupa dążył we wrocławskim przedstawieniu do nadania austriackiej powieści sprzed trzydziestu lat lokalnego i współczesnego podtekstu. Pominął w adaptacji obsesyjne filipiki Bernharda wymierzone w Austrię. Aktora (Jan Frycz) przeniósł z Burgu do Teatru Narodowego w Warszawie, chociaż w ślad za Bernhardem ukazał go jako kabotyna wygłaszającego komunały mocno ustawionym głosem. Wymiana ironicznych uwag pomiędzy Aktorem a resztą towarzystwa na temat mianowanego przez ministra nowego dyrektora Narodowego odnosi się niewątpliwie do objęcia kierownictwa Starego Teatru w Krakowie przez Jana Klatę, pomimo stanowczego sprzeciwu Lupy (w powieści dyskusja jest wywołana zapowiedzią objęcia dyrekcji Burgtheater przez Clausa Peymanna). Podobnie sarkastyczne komentarze, poświęcone traktowaniu kultury przez państwowych i lokalnych urzędników, nawiązują do sytuacji we wrocławskim Teatrze Polskim, spowodowanej odwołaniem ze stanowiska dyrektora Krzysztofa Mieszkowskiego, skądinąd grającego epizodyczną postać Księdza w filmowej sekwencji pogrzebu. Sceniczny Bernhard celnie zarzuca również rodzimym twórcom, szczególnie stołecznym, konformizm wynikający z utrzymywania zażyłych stosunków z politykami i przyjmowania wysokich honorariów bądź nagród.
Generalnie jednak Lupa tonował nienawiść i pogardę demonstrowaną przez Bernharda wobec sportretowanych w powieści twórców. Asumpt do tego dało mu zresztą zakończenie utworu, w którym narrator przyznaje, że spotkanie z dawnymi przyjaciółmi mimo wszystko wzruszyło go, bo ich wprawdzie nienawidzi, ale zarazem kocha. Ponad siedemdziesięcioletni Lupa w Wycince przywołał ideę klanu, wspólnoty twórców połączonych podobnymi marzeniami, pełniącą istotną rolę w jego drodze twórczej i obecną w wielu spektaklach od jeleniogórskich Pragmatystów Witkacego, poprzez krakowskich Marzycieli Roberta Musila, do Factory 2.
Bodaj nieprzypadkowo w obsadzie Wycinki – poza aktorami wrocławskimi – znaleźli się też należący kiedyś do innych zespołów skupionych wokół Lupy w teatrze jeleniogórskim, Starym w Krakowie i Dramatycznym w Warszawie. A do owych trzech konstelacji aktorskich należał wykonawca drzemiącego w fotelu starego Bernharda, wcielający się dawniej w efebów i duchowych dandysów. Grał on zresztą również we wszystkich polskich wystawieniach utworów Bernharda realizowanych przez Lupę, z wyjątkiem wrocławskiego Immanuela Kanta: Fro/Profesora w Kalkwerku, Vossa w Rodzeństwie, Franza Josepha Muraua w Wymazywaniu i Wydawcę w Na szczytach panuje cisza. W Wycince Skiba chodzi po scenie wręcz w butach pozostałych po austriackim pisarzu. Rolę Auersbergera powierzył natomiast Lupa Wojciechowi Ziemiańskiemu, niegdysiejszemu odtwórcy Plasdorfa w Pragmatystach, i gra on znowu demonicznego manipulatora, ale z powodu nadużywania alkoholu popadającego w demencję i napady agresji. Lupa z perspektywy starości konstatuje – z odrobiną goryczy, za to ze sporą dozą melancholii – atrofię dawnych więzi i rozczarowanie postawą niegdysiejszych przyjaciół, a jednocześnie zdobywa się w stosunku do nich na współczucie. Dlatego w spektaklu rozbudował sekwencje wspomnień związanych z klanem spotykającym się na Sebastianplatz i odgrywania przez Joanę wyrażającej jej marzenia Nagiej księżniczki, przy akompaniamencie przetworzonej arii Cold Song z Króla Artura Henry’ego Purcella. Notabene podczas kolacji arię tę miała zaśpiewać Maja Auersberger (Halina Rasiakówna), która za wszelką cenę stara się zachować pozory spokoju i dystynkcję, a żegnając Bernharda, błaga go: „Nie pisz o tym!”.
Powrót do młodzieńczej wspólnoty okazuje się niemożliwy, zwłaszcza że samobójstwo Joany przypomina Bernhardowi i jego rówieśnikom o zbliżającej się nieuchronnie śmierci. Gdy Bernhard w mieszkaniu pijanej Joany szuka magnetofonowego nagrania Nagiej księżniczki, słyszy od niej kilkakrotnie powtarzane stwierdzenie: „Jestem tobą rozczarowana…”. A właśnie rozczarowanie bliskimi ludźmi popchnęło ją do samobójstwa. Pod koniec Nagiej księżniczki w bocznych drzwiach pojawia się nagle Ktoś rozpoznany przez Joanę jako „Śmierć”. Staje ona wtedy naga z rozłożonymi rękami i krzyczy: „Wbijaj gwoździe, kiedy już mnie ukrzyżowałeś. Wbijaj gwoździe, kiedy już wiszę…”. Kontrapunktem dla tej przenikniętej patosem sceny są brutalne uwagi o fizjologii umierania i trywialności przygotowań do pochówku, wymieniane podczas stypy przez będącą w zaawansowanej ciąży Mirę i załamanego Johna (Marcin Pempuś), którego prześladuje widok zwłok Joany umieszczonych w kostnicy w plastikowym worku.
Kolacja artystyczna staje się w istocie metaforyczną stypą po utraconych młodzieńczych marzeniach związanych ze sztuką i wierze w jej dobroczynny wpływ na twórców i całą ludzkość. W akcie pierwszym, mającym tonację „melancholijnej medytacji”, uczestnicy spotkania rozmawiają ściszonymi głosami, odgrodzeni od widowni szklaną ścianą. W drugim akcie – zaczynającym się od spożywania kolacji przy długim stole obsługiwanym przez starą służącą Marię Magdalenę (Krzesisława Dubielówna) – ton nadaje Aktor. Wypowiadany przez niego monolog na temat pracy nad rolą Ekdala i pojmowania aktorstwa, który pozostałe postacie, skupione na jedzeniu opóźnionego posiłku, słuchają z pozorną estymą, wywołuje rechot widzów. Tyleż komiczny, co męczący popis kabotyństwa przerywa dopiero pisarka Jeannie Billroth (Ewa Skibińska), która prezentując się jako absolwentka „teatroznawstwa” czy raczej wiedzy o teatrze, i uczennica Hansa Kindermanna, zaczyna podważać twierdzenia Aktora. Powołując się na rozprawę Kindermanna Edgar i Ekdal. Porównanie, utrzymuje, że rola Kapitana w Tańcu śmierci Augusta Strindberga jest trudniejsza do zagrania. Ostatecznie wyprowadza z równowagi Aktora, pytając go, czy „u kresu życia” ma poczucie, że się spełnił „w sztuce”. Wraz z jej prowokacjami uruchomiony zostaje mechanizm całkowitej kompromitacji prawie wszystkich zgromadzonych w salonie twórców, może z wyjątkiem malarza Alberta Rehmdena, uparcie nazywanego przez Auersbergera Alfredem Kubinem (Andrzej Szeremeta), i Bernharda.
Lecz Lupa starał się nie dopuścić, aby publiczność, przede wszystkim ta młodsza, demonstrowała poczucie wyższości wobec postaci dojrzałych albo wręcz w podeszłym wieku. Do salonu Auersbergerów wprowadził dwóch początkujących pisarzy – Jamesa (Michał Opaliński) i Joyce’a (Adam Szczyszczaj), którzy na ogół nic nie mówią przy starszych albo reagują chichotem na ich wypowiedzi. Za to w toalecie – w trakcie dwóch zarejestrowanych kamerą wideo oraz prezentowanych na ekranie bełkotliwych i pretensjonalnych rozmów opartych na improwizacjach obu aktorów – kombinują, jak zaistnieć w literaturze. Kiedy po kolacji Billroth wyraża rozczarowanie „brakiem intelektualnego dyskursu”, a Auersberger przyznaje, że bywalców ich salonu ogarnęła duchowa „pustka, nędza twórcza”, na widowni zapala się światło. Zarówno aktorzy, jak i widzowie pozostają przez dłuższy czas we wspólnym stanie prostracji bądź niemocy, z którego nikt nie wie jak wyjść.
W ponad czterogodzinnym przedstawieniu Wycinki Lupa zdołał połączyć sprzeczne elementy teatru literackiego i postdramatycznego, bezlitosną demaskację i przejmujące współczucie, szyderstwo i patos, wściekłość i melancholię. Nic dziwnego, że zgodnie z podtytułem powieści Bernharda wywołał ekscytację prawie całej premierowej publiczności reprezentującej różne generacje i gusta estetyczne.
Teatr Polski we Wrocławiu
Wycinka/Holzfällen
na motywach powieści Thomasa Bernharda
tłumaczenie Monika Muskała
adaptacja, reżyseria i scenografia Krystian Lupa
prapremiera polska 23 października 2014