1/2016

Teatr pełen niespodzianek

„W Berlinie wszyscy kochają teatr a priori” – mówi Martin Wuttke w rozmowie z Moniką Pilch.

Obrazek ilustrujący tekst Teatr pełen niespodzianek

fot. Georg Soulek/Burgtheater

MONIKA PILCH Czytam wystawienie Płatonowa z Burgtheater jako sztukę o demoralizacji i załamaniu się norm społecznych. Jak Pan postrzega to przedstawienie?

MARTIN WUTTKE Dla mnie ta sztuka ma bardzo silny wydźwięk polityczny. Rozgrywa się tuż przed rewolucją. Jednak echa tego buntu, chęci zaprowadzenia nowego ładu, są bardzo silnie widoczne. Formuje się nowy układ polityczny i społeczny. W takim momencie obserwujemy bohaterów. To czas rozpadu i przewartościowania dawnych norm moralnych. Nowe regulacje prawne i nowy porządek świata powodują także zmiany w samych bohaterach. To obraz społeczeństwa, które nie wie już dłużej, kim jest ani też czym powinno się zająć. To obraz środowiska w momencie radykalnej zmiany.

PILCH Ta przemiana polityczna i społeczna, o której Pan mówi, dokonała się blisko sto lat temu – stąd ta bardzo klasyczna adaptacja reżyserska?

WUTTKE Kiedy Alvis Hermanis opowiadał nam o tym przedstawieniu, mówił o hiperrealizmie. Mnie osobiście taki rodzaj wystawiania jest obcy. Nie lubię naturalizmu i wierności czasom, które już odeszły. Znacznie bardziej cenię sobie adaptacje współczesne widzom. To przedstawienie miało przywoływać czasy, które już minęły, i pokazywać społeczeństwo na krótko przed rewolucją. Hermanisowi zależało także na tym, aby wskazać wszystkie te cechy, które odróżniają nas od bohaterów Płatonowa Czechowa.

PILCH Pana tytułowa rola w Płatonowie to kreacja podstarzałego Don Juana…

WUTTKE Rzeczywiście. W dramacie Czechowa Płatonow jest młodym, budzącym zachwyt mężczyzną, ja jestem w wieku dojrzałym. Czechow nazywa także Płatonowa charyzmatycznym, ja już taki nie jestem. Ciekawe jest jednak to, że wspólnie z zespołem wypracowaliśmy taki sposób gry, jakby Płatonow w oczach bohaterów rzeczywiście miał wszystkie te atrybuty, które sprawiają, że zachwyca kobiety i mężczyzn.

PILCH Pana kariera zaczęła się od jednego przedstawienia. Był to Hamlet w 1985 roku. Inscenizacja w reżyserii Holgera Berga. Czy to przedstawienie i tę tytułową rolę traktuje Pan jako przełom na swojej drodze twórczej? Hamlet jest rolą, która daje wiele możliwości aktorowi…

WUTTKE (śmiech) Tak, rzeczywiście. Ta rola była wspaniała i niejako za jej sprawą zyskałem popularność wśród widzów. Byłem wówczas młodym człowiekiem. Miałem już jakieś doświadczenie sceniczne, ale sztuka teatru w dalszym ciągu wydawała mi się obca. Kiedy teraz, po latach, myślę o tej roli, z pewnością nie traktuję jej jako swojego największego osiągnięcia. Ale ta rola wpisała się w określony czas i zdobyła uczucia publiczności.

PILCH Kreacja Hamleta przyniosła Panu uznanie na scenach w Niemczech – na świecie legendą stała się tytułowa rola w Karierze Artura Ui Brechta w reżyserii Heinera Müllera. Spektakl ten był pokazywany także w Polsce.

WUTTKE Sukces Kariery Artura Ui, a także mojej roli, był dla mnie dużą niespodzianką. Wydaje mi się, że na sławę tego przedstawienia wpłynęła też śmierć mojego przyjaciela i reżysera tego spektaklu Heinera Müllera. To ostatnie przedstawienie, które razem zrobiliśmy. Nie spodziewałem się, że spektakl może tak długo nie schodzić ze sceny. Cały czas gramy go przy pełnej widowni. Od premiery minęło już dwadzieścia lat. Pokazywaliśmy to przedstawienie niemal wszędzie na świecie. Dla mnie jako aktora, który gra tytułową rolę, to wiele znaczy.

PILCH W Polsce tę samą kreację – tytułowego Artura Ui – wykonywał kiedyś Tadeusz Łomnicki. Czy Pan widział go na scenie?

WUTTKE Słyszałem o legendarnej kreacji Tadeusza Łomnickiego w Karierze Artura Ui. Nigdy jednak nie widziałem go na scenie.

PILCH Współpracował Pan z wieloma wybitnymi reżyserami: Einarem Schleefem, Heinerem Müllerem, Frankiem Castorfem czy René Polleschem. Z każdym z nich pracował Pan blisko dziesięć lat. Czym były dla Pana te doświadczenia? Co przede wszystkim liczy się dla Pana w relacji aktor – reżyser, skoro ta współpraca trwa zawsze tak wiele lat?

WUTTKE Każda z tych relacji czy związków, które Pani wymieniła, była ważnym doświadczeniem w moim życiorysie zawodowym. Z Einarem Schleefem zacząłem pracować bezpośrednio po moim sukcesie z Hamletem. Byłem zatem młody i niedoświadczony, a ta współpraca okazała się niezwykle cenna. Długi czas współpracy jest dla mnie bardzo ważny. Tylko wtedy można bowiem mówić o doświadczeniu wspólnej pracy i rozumieć się z reżyserem – wzajemnie korzystać z pomysłów i umiejętności oraz pracować razem na sukces. O pracy z Heinerem Müllerem trudno mi opowiadać, był to bowiem mój bardzo bliski przyjaciel i ta relacja była raczej przyjacielską znajomością niż profesjonalną relacją. Po jego śmierci zacząłem pracować w Volksbühne i występuję tam do dziś. Praca w tym teatrze to nie dyktatura Franka Castorfa, ale możliwość styczności z wieloma różnorodnymi reżyserami, takimi jak choćby Christoph Schlingensief. Teatr Franka Castorfa to teatr o niesłychanie przyjaznej i otwartej atmosferze. Castorf dba o to, żeby jego zespół stawał przed nowymi wyzwaniami. Nie podporządkowuje sobie aktorów, nie dyktuje im, co mają robić. Nie narzuca siebie jako twórcy spektaklu. Wiele dla mnie znaczy także sam kontakt z zespołem, bo atmosfera w Volksbühne jest pełna wsparcia. Tutaj pracowałem nie tylko z Christophem Schlingensiefem, ale także Christophem Marthalerem czy René Polleschem. Praca tu jest inspirująca i rozwijająca.

PILCH Gdy zmarł Heiner Müller, wiele mówiło się o tym, że to Pan miał być jego następcą. Pan nie przyjął tej funkcji i zostawił zespół Berliner Ensemble bez godnego dyrektora tej sceny. Bał się Pan odpowiedzialności?

WUTTKE To były trudne czasy. Kiedy zmarł Heiner Müller, byłem bardzo młody. Miałem trzydzieści trzy lata i miałem przejąć teatr. Sytuacja była trudna także pod względem politycznym. Müller zmarł w 1995 roku, wówczas dokonywały się zmiany w polityce kulturalnej Berlina.

Po upadku muru berlińskiego nasz teatr został sprywatyzowany, nie był już jednym z teatrów miejskich jak niegdyś. Zespół poza mną był już w dość podeszłym wieku, przerażony zmianami, które się dokonywały. Do tego doszły jeszcze problemy finansowe, z którymi placówka zaczęła się borykać.

Kiedy zacząłem interesować się losem zespołu, okazało się, że czas wypełniają mi spotkania oficjalne z politykami i urzędnikami odpowiedzialnymi za kulturę w mieście. Nagle zabrakło mi czasu na pracę artystyczną, osobisty rozwój. Postanowiłem zatem z tego zrezygnować. Taka była moja decyzja dotycząca tamtego czasu i okoliczności. Jestem przekonany, że dziś zachowałbym się zupełnie inaczej. Ale jestem o dwadzieścia lat starszy i mam inne doświadczenia za sobą. Nie wydaje mi się zatem, że zachowałem się niewłaściwie.

PILCH W rolach, które Pan gra, można mówić o transformacji, czyli całkowitej przemianie Pana w postać. Co jest dla Pana ważne, jeśli chodzi o wcielanie się w postać, pracę nad rolą?

WUTTKE To, jakie jest podejście do odgrywanej przeze mnie postaci, w dużej mierze zależy od wspólnej praktyki podejmowanej w pracy danego reżysera z aktorami. Jeżeli jednak miałbym mówić o metodzie pracy, która jest mi najbliższa, to z pewnością nie byłoby to wchodzenie wewnątrz samej postaci, współodczuwanie z bohaterem. Zdecydowanie lepiej czuję się na przykład w teatrze Brechta – jego metodzie zwanej efektem obcości – nie lubię bowiem wcielania się w dany charakter. Trudno mi jednak mówić o dokładnie obranym sposobie pracy nad rolą, zazwyczaj bowiem dzieje się to instynktownie.

PILCH Poza jednym wyjątkiem nie pracował Pan jako reżyser. W Volksbühne zdarzyło się Panu jednak reżyserować sztukę Moliera. Czy źle się Pan czuł w tej roli?

WUTTKE Rzeczywiście, reżyserowałem raz i chyba tylko dlatego, że było to wspólne przedsięwzięcie. Stworzyliśmy razem trzy sztuki Moliera. Mizantropa reżyserował Frank Castorf, Don Juana René Pollesch, a ja Chorego z urojenia. Nie tylko reżyserowałem, ale i grałem w tych przedstawieniach, było to zatem niezwykle ambitne przedsięwzięcie. Nie wypadło to źle, ale wysiłek był niezwykle duży. Zdecydowałem się na tę pracę tylko dlatego, że dotyczyła ona zespołu, który znałem bardzo dobrze i w którym dobrze się czułem. Nie podjąłbym się współpracy z osobami, w których gronie nie czuję się pewnie.

PILCH Od 2017 roku w Volksbühne zmieni się dyrekcja. Długoletni twórca tego zespołu Frank Castorf ma dłużej nie prowadzić tego teatru. Dyrektorem będzie belgijski kurator Chris Dercon. Co Pan zrobi, co stanie się z zespołem?

WUTTKE Już poczyniłem pewne kroki. Chociaż wciąż gram w przedstawieniach Volksbühne, jestem obecnie etatowym pracownikiem w wiedeńskim zespole Burgtheater. Nie mam daleko do Berlina i kiedy podpisywałem kontrakt, wyraźnie prosiłem o to, aby móc jak najdłużej pracować pod kierunkiem Franka Castorfa. Odejście Castorfa ze stanowiska szefa tej placówki to dla mnie z całą pewnością koniec pewnej epoki. Takich warunków do pracy i tak ciepłych relacji z zespołem nie będę miał nigdzie indziej. Cieszę się, że mogłem tu dojrzewać i rozwijać się, ale niezwykle mnie martwi koniec tej ery. Trudno mi spekulować, co dokładnie się stanie. Nie jestem nawet pewien, czy nowy szef tej placówki jest w stanie dziś dokładnie sprecyzować swoje oczekiwania i zamiary.

PILCH Co jednak zrobi zespół? Wszyscy aktorzy Volksbühne od wielu lat pracowali przede wszystkim z Frankiem Castorfem. Wszyscy odejdą?

WUTTKE Tak.

PILCH Zatem nowy dyrektor będzie musiał zbudować zupełnie nowy zespół?

WUTTKE Przypuszczam, że tak. Obecnie nic nam na ten temat nie wiadomo, ale będzie musiał taki zespół stworzyć od początku. Nie wiem, czy zespół berlińskiej Volksbühne będzie mógł występować gdzie indziej razem. Nie wiem także, co zrobi Frank Castorf.

PILCH Bycie częścią zespołu Burgtheater musi być jednak dla Pana nowym doświadczeniem. Całe życie występował Pan jedynie na niemieckich scenach. Teatr niemiecki ma swoją specyfikę. Jakie są te nowe wiedeńskie doświadczenia?

WUTTKE Rzeczywiście, różnice między teatrem niemieckim a austriackim są ogromne. Zasadnicza polega na odmiennej publiczności. Widzowie berlińscy znacznie różnią się od wiedeńskich. Austriacy są zimni, zdystansowani i cyniczni. W Berlinie wszyscy kochają teatr a priori, z góry. Są pełni entuzjazmu i łatwo wpadają w zachwyt. Jest to bardzo przyjemne, choć nie powiem, żeby nie niosło to też ze sobą pewnych niebezpieczeństw.

PILCH Ale czy można powiedzieć, że teatr w Wiedniu ma po prostu inną wartość niż ten w Niemczech?

WUTTKE Tak, z całą pewnością. Zauważyłem, że wizyty w wiedeńskim Teatrze Narodowym są niejako wpisane w życie mieszkańców tego miasta. Odwiedzają jednak teatr nie z miłości, lecz z jakiegoś nieokreślonego poczucia obowiązku. Teatr należy do ich życia codziennego.

PILCH Czy nie jest to związane także z tym, że teatr w Berlinie jest zaangażowany w politykę, komentujący bieżące wydarzenia?

WUTTKE Chyba nie tylko. Wydaje mi się, że zależy to na pewno od tego, jak społeczeństwo rozumie i traktuje teatr. Na pewno teatr niemiecki jest stale związany z doświadczeniem, które jeszcze nie zostało przepracowane – eksterminacją Żydów i traumą drugiej wojny światowej. Te ciemne karty naszej historii związane z krzywdą wobec Żydów stale są przepracowywane przez reżyserów teatralnych. Mam wrażenie, że do doświadczeń drugiej wojny światowej wraca się znacznie częściej niż do wydarzeń bieżących czy tych z niedalekiej przeszłości.

PILCH Pracował Pan także z René Polleschem. Zwyczajem tego reżysera i autora przedstawień jest pisanie tekstów na scenie. Czy dla Pana to duże wyzwanie?

WUTTKE Nie mogę powiedzieć, że to wymagające doświadczenie, ponieważ dla mnie jest to przede wszystkim bardzo odświeżające. Dla mnie Pollesch jest nie tylko reżyserem, ale i autorem. Miło jest pracować na scenie z autorem i mieć wpływ na to, w którą stronę rozwija się tekst. Możemy wówczas rozwijać te tematy i zagadnienia, które szczególnie nas interesują. Mamy też wtedy kontrolę nad tym, w którą stronę pójdzie spektakl. Możemy wyeksponować to, co interesuje nas najbardziej.

PILCH Czy w takim razie nauka tekstu na pamięć, praca nad dramatem wydaje się Panu nużąca i mało twórcza w dzisiejszym teatrze?

WUTTKE W stosunku do pisania na nowo tekstu na scenie jak najbardziej. Kiedy uczę się na pamięć tekstu dramatu, mam poczucie, że mam niewielki wpływ na kształt przedstawienia. To, co przynosi nam na próby René Pollesch, to jedynie jakieś zapisane w głowie obrazy. Wszyscy wspólnie musimy je zwerbalizować. Nie ma zatem żadnego kanonu, wzorca, którego powinniśmy się trzymać, tego, co w teatrze wolno, a czego nie wolno robić. Tworzymy zatem teatr od początku nasz, gdzie nic nie jest gotowe a priori. Są to bardzo rozwijające doświadczenia.

PILCH Od czasu do czasu gra Pan także w filmach. Jednak scenicznych kreacji ma Pan na swoim koncie znacznie więcej. Czy lepiej czuje się Pan na scenie? Odrzuca Pan filmowe propozycje?

WUTTKE Kiedy byłem młodym aktorem, akceptowałem filmowe role jedynie wtedy, gdy nie miałem żadnych propozycji teatralnych. Teatr był moją prawdziwą fascynacją, nie chciałem go zdradzać dla filmu. Im byłem starszy i bardziej dojrzały, tym rozsądniej zacząłem podchodzić do przedstawianych mi ofert. Polubiłem także pracę w filmie i można powiedzieć, że teraz równie chętnie staje na scenicznych deskach, co rozpoczynam zdjęcia filmowe.

PILCH Czy ma Pan swoje ulubione role?

WUTTKE Nie zawsze najbardziej lubię te role i tych bohaterów, których obecnie odgrywam. Nie mogę mówić, że są postaci, które lubię grać bardziej niż inne.

PILCH O współczesnych adaptacjach wyraża się Pan jednak znacznie cieplej niż o tych wiernych literze tekstu?

WUTTKE Bywa różnie. Tak naprawdę chyba wszystko zależy od reżysera. Nie jest też tak, że wybieram nowoczesny awangardowy teatr zamiast tradycyjnych sztuk. Obecnie pracuję z Frankiem Castorfem nad rolą w bardzo klasycznej adaptacji Judyty Fryderyka Hebbla i ta praca także przynosi mi wiele satysfakcji.

PILCH Poza tym występuje Pan w filmie.

WUTTKE Tak, właśnie skończyłem zdjęcia do filmu. Cale lato spędziłem w Petersburgu, bo to rosyjska produkcja. Poza tym biorę udział w amerykańskim serialu Homeland. Nie wiem, czym jeszcze będę się zajmował.

PILCH Ma Pan jakieś swoje aktorskie marzenia? Role, które chciałby Pan zagrać?

WUTTKE Nie. Nie mam wyśnionych ról. Jestem całkowicie spełnionym artystą. Zawsze cieszę się na nowe przedsięwzięcia czy nowe propozycje pracy.

PILCH Liczne wyjazdy po świecie – jak ten do Warszawy – cieszą Pana?

WUTTKE Tak. Podróżowanie i odwiedzanie nowych miejsc uważam za prawdziwy luksus tego zawodu. Mogę swobodnie jeździć po świecie, spotykać się z odmienną publicznością i przyglądać się temu, jak odbierają moje spektakle. Z Karierą Artura Ui odwiedziłem już prawie cały świat. Zawsze jednak jestem ciekaw, czy w danym miejscu uda mi się zdobyć publiczność i w którym momencie to nastąpi. To ciągle jest niespodzianka.

 

Rozmowa z Martinem Wuttkem była emitowana na antenie Programu 2 Polskiego Radia.

pracuje w Programie 2 Polskiego Radia, prowadzi rozmowy o kulturze.