
fot. Zuzanna Waś
Wieczny powrót
Pewnej nocy przyśnił mi się inny sen, nietzscheański.
Oto zamiast polonistyki zacząłem studiować historię muzyki. Zawsze pociągała mnie wokalistyka, kiedyś nawet próbowałem swoich sił w szkolnym chórze, więc magisterkę postanowiłem napisać z Karola Kurpińskiego. Przez dwa lata studiowałem partyturę jego największej opery Zamek na Czorsztynie, czyli Bojomir i Wanda. Wertowałem jej różne wersje, poznawałem historię inscenizacji, porównywałem dawne i współczesne wykonania. Najbardziej pociągali mnie śpiewacy, ich technika i styl. Praca była udana, a nawet odkrywcza i mój promotor zaproponował mi etat w Katedrze. Zgodziłem się i wkrótce wyjechałem na stypendium do Niemiec, gdzie otworzył się przede mną świat opery, o jakim nawet nie śniłem.
Te biblioteki, sale koncertowe, festiwale! Zacząłem poznawać muzykę współczesną, w szczególności badać jej arcyciekawe związki z muzyką dawną. Studiowałem awangardowe transkrypcje barokowych oratoriów i nowatorskie opracowania romantycznych dramatów muzycznych. Odkryłem Scarlattiego na flet rockandrollowy i Wagnera na jazzowy saksofon. Coraz bardziej pociągali mnie muzyczni buntownicy, po uszy zanurzeni w tradycji, ale nicujący ją na drugą stronę. Dodekafonia, opera hybrydowa, mikrotonalność, serializm, Neue Musik… Dzięki zachodnim wywrotowcom odkryłem rodzimą awangardę, a w szczególności największego heretyka polskiej muzyki, którego tutaj znał każdy student. Pewnego dnia zrozumiałem najważniejsze – nie sposób pisać historii muzyki inaczej, jak tylko z perspektywy jej najnowszych teorii i najbardziej radykalnych osiągnięć. Wróciłem do kraju i zabrałem się do pracy.
Stary promotor kręcił głową, ale uparłem się i nie ustępowałem. Niewielu zresztą badaczy wspierało mnie w moim konserwatywnym mieście. Na szczęście światły szef stołecznego Towarzystwa zachęcał do pisania i po kilkunastu miesiącach pierwsza nowoczesna historia polskiej muzyki wokalnej była gotowa. To był prawdziwy sukces! Moje dzieło zebrało świetne recenzje i niemal natychmiast zostało przetłumaczone na kilka języków. Dostałem nagrodę, udzieliłem kilku wywiadów w prasie, byłem na szczycie. Wkrótce jednak zauważyłem, że kompozytor, który odwrócił w muzyce wszystkie hierarchie i natchnął mnie do napisania nowatorskiej historii, interesuje już tylko garstkę łysiejących wyznawców. Młodzi kompozytorzy wypowiadali się o nim z przekąsem, a ich muzyczny guru publicznie odciął się od jego metody. Muzyka w ogóle rwała naprzód, a moje dzieło stało w miejscu. Usłyszałem nawet słowa ostrej krytyki ze strony niedawnych wyznawców, którzy zradykalizowali się na amerykańskich stypendiach. Zaniepokojony, postanowiłem dogonić teraźniejszość i dopisać do mojego dzieła nowy rozdział na czasie. Materiału historycznego wprawdzie nie przybyło, ale znacznie zmieniła się muzyka współczesna, a wraz z nią możliwości nowych ujęć dawnej twórczości. Możliwości, które były koniecznością.
Wróciłem na szczyt. Tym razem jednak, zamiast biernie przyglądać się przemianom sztuki operowej, postanowiłem śmiało wkroczyć na teren nowych form i teorii. Żeby lepiej zrozumieć artystów, zacząłem sam komponować i wykonywać swoje arie na wykładach. Żeby wyznaczać trendy i więcej nie dać się zaskoczyć, zająłem się krytyką. Na początek zdekonstruowałem mojego ulubionego kompozytora, otwierając jego sztukę na nowe, obrazoburcze wykonania. A potem na przykładzie kilku młodych kompozytorów zacząłem tłumaczyć, czym jest nowoczesność i w końcu wypracowałem własną, oryginalną definicję muzyki jako permanentnego eksperymentu o politycznym znaczeniu. Zamiast esejów zacząłem pisać manifesty, ideowych przeciwników rozpoznając po reakcjach na głośne projekty artystyczne i włączające: „Przemoc w Operze”, „Otwarta Filharmonia”, „Głos Wyborcy”. Nazwałem ich tradycjonalistami i prowokowałem elementarnymi pytaniami: czym jest muzyka? kim jest kompozytor? co to jest klasyka? na czym polega prawidłowe wykonanie dzieła? Moi leniwi adwersarze jakoś nie rwali się do odpowiedzi, więc sam zacząłem ze sobą polemizować. Skoro nie chcecie się wysilić, zrobię to za was, myślałem podstępnie, już ja wam pokażę, czego bronicie. Z czystej przekory wymyśliłem cykl „Nowa Tradycja” i krok po kroku zacząłem rewidować własne tezy i interpretacje. Jak dziecko zachwycałem się odkrywaniem dawnych szkół, metod, stylów i konwencji. Całe dnie spędzałem w bibliotece, wertując stare partytury. Pewnego razu wpadła mi w ręce moja praca magisterska o Kurpińskim, a na wspomnienie Bojomira i Wandy rozpłakałem się ze szczęścia. Progresywni kompozytorzy przestali mnie cytować, ale nic mnie to już nie obchodziło. Kiedy moje nazwisko zniknęło z kultowych portali muzycznych, odetchnąłem z ulgą. Znowu byłem młody!
To tak w kółko każdy zawsze, wszystko zawsze… To tak zawsze… – pomyślałem po przebudzeniu, a potem znowu zasnąłem.