5/2016

Fałdy Płaszcza

Najsilniejszą stroną wrocławskiego przedstawienia Marka Fiedora pozostaje tekst Lidii Amejko.

Obrazek ilustrujący tekst Fałdy Płaszcza

fot. Bartek Warzecha

Na scenie panuje zupełna ciemność, czarna i gęsta – jak przed oddzieleniem światła od ciemności, pierwszym aktem Genesis. Gdy nastąpi ten moment, niczego już nie da się zatrzymać. Powstanie świat, a wraz z nim człowiek, w wyniku boskiego błędu dwoisty, rozdarty. „Dusza to błąd, partactwo – czytamy w nowym dramacie Lidii Amejko – człowiek bez duszy byłby doskonały”… Taką niedoskonałą duszę trzeba otulić materią, której kształt zostanie nadany w połączeniu z ciałem. Dusza potrzebuje Płaszcza.

Autorka wywraca na nice całą misternie plecioną od czasów Platona ontologiczną eksplikację naszego istnienia. Dusza jest pomyłką, niepotrzebnym dodatkiem do ciała, ale aby ukryć ten błąd, uczyniono z niej na przestrzeni wieków istotę człowieczeństwa. Taka jest wykładnia dramatu Silesia, Silentia, takie jest credo autorki. Z tą filozoficzną ideą mierzy się Marek Fiedor na scenie Teatru Współczesnego we Wrocławiu.

Najsilniejszą stroną tego przedstawienia pozostaje tekst Lidii Amejko, nagrodzony w Ogólnopolskim Konkursie Dramaturgicznym Strefy Kontaktu 2016, którego organizatorami byli Wrocławski Teatr Współczesny i miasto Wrocław. Amejko swoje sztuki pisze długo. Cyzeluje słowa, stwarza nowe sensy. Tka z nich – bo fascynują ją tkackie metafory – opowieść szczelnie wypełnioną znaczeniem. To proces, z którego wyrasta dzieło pełne, dopięte na ostatnie… słowo. Sięganie po współczesny dramat to zawsze ryzyko, bo rządzi się on swoimi prawami. Blisko mu do romantyzmu – jest niesceniczny, głęboko poetycki. Stanowi przejmującą realizację słów Mickiewicza z Wielkiej Improwizacji: „Nieszczęsny, kto dla ludzi głos i język trudzi: / Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie”.

Język kłamie, bo trwa w kryzysie niewyrażalności historii, który ma swój początek w dramatach Becketta czy Różewicza. W najnowszych tekstach ten kryzys często wyraża się poprzez bełkot, okaleczenie języka, pozbawienie go znaczeń. Tymczasem Amejko potrafi rzeźbić w języku nowe znaczenia jak w glinie. Silesia, Silentia to konsekwentna i misterna metafora, której Marek Fiedor spróbował nadać sceniczny kształt.

To odważny i trudny wybór, choćby ze względu na wielość znaczeń i wagę poruszonych w sztuce tematów. W szczególności na historię Wrocławia – miasta, w którym nikt nie jest „stąd” – opowiedzianą z perspektywy damskiego gabardynowego płaszcza. Fiedor wpadł jednak w sieć znaczeń i zaplątał się w niej. Paradoksalnie największy walor spektaklu – tekst sztuki – stał się jego słabością. Reżyser wziął na warsztat utwór, w którym bogactwo metajęzykowych sensów i teatralnych metafor okazało się nadmiarem, który pozostał nieuwolnionym do końca potencjałem.

Dużym walorem przedstawienia jest scenografia, którą także zaprojektował Marek Fiedor. Jest raczej oszczędna, zbudowana z kilku zaledwie elementów. Przez środek sceny przebiegają tory kolejowe, po których przejeżdża pociąg historii, wywożący Żydów do getta, a potem przywożący przesiedleńców do Wrocławia. Po tych torach spaceruje PRL-owska bohema artystyczna, wokół nich odbywają się wszystkie ważne wydarzenia w kolejnych życiach Płaszcza, głównego bohatera. Na scenie znajduje się też niewielka karuzela, taka jakie znaleźć można na niektórych placach zabaw, która obraca się w spektaklu jak zegar, wyznaczający kolejne etapy życia Płaszcza. W tym kolistym ruchu karuzeli obserwujemy przerażającą prawdę, że wszystko, co jest, już kiedyś było i zdarzy się znowu.

Z kolei linia torów symbolizuje pewną ciągłość, jest jak oś czasu. Tory te są jednocześnie początkiem i końcem, trwaniem i przemijaniem. U jednego brzegu znajduje się stacja Breslau – Wrocław, a u drugiego zasłona, w zależności od kąta padania światła przezroczysta lub zupełnie ciemna. Zza tej zasłony wyłaniają się kolejne postacie, które przenikają przez scenę w swoich płaszczach.

To właśnie kostium tworzy bohatera w tym spektaklu i dlatego to jeden z najważniejszych elementów przedstawienia. Projekty Bajki Mourier są niezwykle subtelne i eleganckie, a jednocześnie skrojone tak, jak słowa w dramacie Amejko – w punkt. Wszystkie postacie występują właśnie w płaszczach – każdy ma inny krój, fakturę, charakter. Na tym tle prostota głównego bohatera – Płaszcza, czarnego gabardynowego płaszcza damskiego, jest najbardziej wyrazista i znacząca. To jest ten jeden jedyny – „oto jest ten, którego szukałam” mówi Naga, Dusza.

Kostiumy zdają się w tym spektaklu odgrywać istotniejszą rolę niż aktorzy. Można by zastąpić ich lalkami i byłoby to prawdopodobnie z korzyścią dla przedstawienia. Nie dlatego, że aktorzy grają źle, choć spektakl jest pod tym względem nierówny, ale dlatego, że grają naturalistycznie. Wyróżniają się w tym spektaklu dwie role – Macieja Tomaszewskiego jako Dia-Mata oraz Przemysława Kozłowskiego jako Krawca.

W grze Tomaszewskiego jest ironia, jest dystans – do postaci, do tekstu oraz do samego siebie jako aktora noszonego przez swój płaszcz. Bo tutaj każdy aktor powinien być noszony przez swój kostium, a nie odwrotnie. Kozłowski natomiast konsekwentnie buduje postać cierpliwego demiurga – tego, który wie, który cierpi, a który wciąż szyje nowe życie. Jest zamknięty w sobie, skurczony, oddany tylko swojej powinności. Kozłowski osiąga ten efekt za pomocą bardzo prostych środków – nie jest ani groteskowy jak Dia-Mat, ani pseudorealistyczny jak większość postaci na scenie. Znajduje swój własny sceniczny wyraz oparty na zrozumieniu tekstu oraz empatii wobec granego bohatera.

Wypada wspomnieć także o Macieju Kowalczyku w roli Płaszcza, który włożył wiele wysiłku i emocji w zbudowanie tej postaci. Między nim a Krawcem tworzy się przejmująca i autentyczna interakcja, przypominająca relację ojca i syna. Młodość aktora jest tutaj walorem, ale niestety nie jest to najlepszy wybór obsadowy. Kowalczyk jest po prostu za młody, nie zmienia się przez cały czas trwania przedstawienia, a przecież ubrania też się starzeją… Akcja sztuki rozgrywa się przez kilkadziesiąt lat, poznajemy historię miasta z podwójną, polsko-niemiecką przeszłością. Tymczasem Kowalczyk nie starzeje się nawet poprzez charakteryzację, jego gra nie zmienia się przez całe przedstawienie, pozostaje dziełem-dzieckiem Krawca – nowym i nienaruszonym przez ząb czasu ani historii.

Sztuka Amejko, jej temat, wymowa, a przede wszystkim bohater – odczłowieczony, utkany z materii, wycięty z bezkształtu Płaszcz – mają w sobie coś głęboko Kantorowskiego.

Nie można takiego tekstu grać „po Stanisławsku”, z emocjonalnymi bebechami na wierzchu, a tak w większości wygląda to przedstawienie. Sprawia to wrażenie, że aktorzy nie rozumieją, co grają, co mówią. Emocje bowiem, jak u Brechta, rodzić się tu powinny z efektu obcości, nienaturalności – w widzu, a nie w aktorze. Tylko wtedy ma szansę wybrzmieć nie prywatna prawda aktora, ale przede wszystkim głęboka prawda tekstu zaklęta w metaforze i poetyckiej kompozycji. Inaczej, lepiej zrezygnować ze słów w ogóle i przełożyć je tylko na teatralne obrazy, co zresztą Fiedor robi bardzo dobrze.

Na szczególną uwagę zasługuje scena transportu z Umschlagplatz. Na tory wjeżdża wagon kolejowy – rodzaj platformy z metalowymi sztalugami, do których przymocowana jest gruba nić. Aktorzy wieszają na niej swoje płaszcze. W ciągu zaledwie kilku chwil platforma zostaje szczelnie, wręcz ciasno wypełniona ubraniami – różnego gatunku i jakości. Następnie dwóch hitlerowców owija je szczelnie folią. Teraz cięcie – jedno, bezgłośne, skuteczne. Wszystkie płaszcze – przed chwilą jeszcze pełne życia i lęku – leżą pokotem na dnie wagonu. Nie trzeba nic więcej – sieć skojarzeń uruchamia się sama, niewidzialna dłoń wzruszenia ściska za gardło.

Holokaust nie jest jednak w sztuce najważniejszym tematem. W fałdach Płaszcza kryją się nie mniej istotne dla Silesia, Silentia wątki. Tymczasem w spektaklu niknie nieco Wrocław i jego skomplikowana historia, problem tożsamości tych, którzy tutaj zostali lub przyjechali. Na drugi plan schodzi tak ważna dla Amejko metafora życia ludzkiego jako „dziania”, życia jako szycia. Niewłaściwie podawany przez aktorów tekst sprawia, że niknie także ontologiczny sens dramatu. Ocala go jedynie scena między Krawcem a Płaszczem, gdy demiurg tłumaczy swemu dziełu, że dusza to boska pomyłka. Zdawkowo potraktowana scena narodzin Płaszcza sprawia, że zagubiony zostaje motyw procesu wyłaniania się z amorficznej materii – to proces stwarzania, polegający na odcinaniu, rozdzielaniu. To proces dla Płaszcza bolesny, odzierający go z części jego jestestwa – „Myślę o skrawkach mnie samego, odciętych i zaginionych. Czy to dziwne, że… tęsknię za sobą?”.

Spektakl pozostawia więc uczucie niedosytu. Brakuje mu metafizyki utworu Amejko. A jednak warto go zobaczyć i warto przenieść się na chwilę w czasie, dać się zawieźć tymi scenicznymi torami do epoki żydowskich krawców, którzy tworzyli nieśmiertelne gabardynowe płaszcze. Warto zobaczyć spektakl dla jego subtelnego humoru, który kryje się w załomach tragicznej historii. Warto wreszcie spotkać się z tekstem – mądrym, przemyślanym i konsekwentnym, który nie podąża za współczesną manierą bełkotu, opiera się modom, jest wyrazem indywidualizmu i głębokiej wrażliwości autorki.

 

Wrocławski Teatr Współczesny
Silesia, Silentia Lidii Amejko
reżyseria i scenografia Marek Fiedor
kostiumy Bajka Mourier
muzyka Tomasz Hynek
światło Jan Sławkowski
prapremiera 23 stycznia 2016

aktorka, pisarka, scenarzystka, doktor nauk humanistycznych. Autorka książki Bogumił Kobiela. Sztuka aktorska.