
fot. materiały Teatru Ateneum
Premiera, której nie było
Pamięci Haliny Skoczyńskiej
Kiedy myślę o Halinie Skoczyńskiej, przychodzi mi do głowy wiersz Leopolda Staffa: „Nie wabił mnie spiżowy pomnik, rozgłośne trąby, huczne brawa, zostanie po mnie pusty pokój i małomówna cicha sława”.
Zaraz potem słyszę Tadeusza Różewicza z jego cichym westchnieniem do matki: „więc to już wszystko mamo/tak synku/ to już wszystko”. Do mapy poetyckich skojarzeń dołącza teatralny żywioł z Tadeuszem Łomnickim na scenie w roli Króla Leara. W tej splątanej sieci skojarzeń jedna myśl wspólna, że śmierć zawsze przychodzi nie w porę. Halinę Skoczyńską, podobnie jak Tadeusza Łomnickiego, zastała na scenie, przy pracy. Prapremiera polska spektaklu Twoje i moje Morny Regan w Warszawie, w reżyserii Roberta Glińskiego, planowana na 20 maja 2016 roku, nie odbyła się. Podczas wieczornej próby 16 maja aktorka zasłabła i mimo natychmiastowej hospitalizacji nie udało się uratować jej życia. W programie do spektaklu czytamy, że była aktorką w nieustannej podróży. Okazuje się, że ostatnim przystankiem była scena warszawskiego Teatru Ateneum.
Halina dołączyła do spektaklu w marcu 2016 roku. Razem z Piotrem Fronczewskim (Hal) i Olgą Sarzyńską (Mary), podczas 33 wspólnych prób, tworzyła sceniczne trio, wcielając się w rolę Beth – wyczerpaną życiem żonę zgorzkniałego, śmiertelnie chorego Hala, z którym pozostawała przez lata w toksycznej małżeńskiej relacji. Do ich kamienicy na Manhattanie trafia Mary, trzydziestoletnia kobieta, matka trójki synów. Początkowo zazdrości Beth majątku, statusu społecznego, lecz przede wszystkim tego, że nie musiała nic zrobić, o nic walczyć, aby taki wysoki standard życia osiągnąć. O tym, jak bardzo się myliła w swoich spekulacjach, przekonuje się boleśnie, gdy poznaje szczegóły z życia Beth i Hala, i gdy niemal nie zostaje wciągnięta do ich małżeńskich porachunków.
Czytając sztukę w tłumaczeniu Małgorzaty Semil, nietrudno już na początku lektury zauważyć, że jest to utwór gęsty od napięcia, w dodatku nieprzerwanie rosnącego. Przesuwa się jedynie punkt ciężkości intensywnych emocji z Mary na Beth i odwrotnie, zmienia się poczucie przewagi jednej nad drugą. Wszystkim bohaterom towarzyszy wielkie poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Przeglądając uważnie egzemplarz sztuki, na którym pracowała nad rolą Halina Skoczyńska, widać, że aktorka pozostawała w aktywnym dialogu z tekstem dramatu. W wielu miejscach wykreślała całe partie, zastępując je krótkimi, bardziej odpowiednimi frazami. Czasami zastępowała pojedyncze wyrazy innymi. Lektura całości pokazuje, że wszystkie przeredagowane kwestie uruchamiają bardziej naturalny dialog między postaciami, ich język staje się wiarygodny i bliższy naturze bohaterek. Olga Sarzyńska przyznaje, że w głośnym czytaniu i próbowaniu tekstu na scenie wielokrotnie czuły, że niektóre fragmenty tekstu są przegadane i za zgodą reżysera modyfikowały dialogi tak, by uwolnić kłębiące się w słowach emocje.
Sarzyńska wspomina, że spektakl Twoje i moje rodził się każdorazowo podczas prób. Niebagatelne znaczenie dla odczytania dramatu, a tym samym dla rozłożenia akcentów w emocjonalnej rozgrywce bohaterek, miała ważna sugestia interpretacyjna, którą zaproponowała Halina: „Posłuchaj, Olga, tego, o czym mówi Beth w końcowym starciu: »Diamenty za moją siostrę. Pamiętasz tamtą Mary Davis? Moją siostrę! (Mary, pełna obrzydzenia i frustracji, ze złością rzuca rulon z biżuterią na podłogę)«. My to musimy tak zagrać, jakby one były siostrami, jakby cały ten konflikt był eskalacją zawiści i nienawiści opartej na zakłamaniu, celowo zapomnianym zdarzeniu z przeszłości. To muszą być siostry, które kiedyś bardzo się skrzywdziły. To przecież wybrzmiewa już w pierwszych dialogach, w pierwszych spojrzeniach, gdy próbują się zidentyfikować. Inaczej, bez tej relacji, to całe wtargnięcie Mary do kamienicy nie ma sensu. Beth mogłaby równie dobrze wezwać policję i zakończyć sprawę, a jednak tego nie robi. One się chcą wzajemnie skrzywdzić, wyrównać rachunki” – opowiada Olga Sarzyńska. Po chwili dodaje: „Przyjęcie tej perspektywy miało decydujący wpływ na kształt spektaklu. To było wielkie starcie, wieczne siłowanie się scenicznych postaci, ich pozycji w małżeństwie, winy, kary, której pragną, ale nie potrafią sobie wymierzyć, siłowanie się całej trójki w relacjach między sobą, szczególnie między Mary a Beth. Mary ma nawet w pewnym momencie potrzebę wejścia w pozycję Beth, nie tyle by poczuć jej siłę i wyższość, ale aby ją zdezorientować. Tak też gramy tę scenę, gdy ze strony Mary pada deklaracja opieki nad Halem” – mówi aktorka. Wyznaje, że wszyscy głęboko wchodzili w swoje role. Nie było innej metody, jak tyko intensywność, aby w takiej gęstości negatywnych uczuć, jakie niosła z sobą ta sztuka, można było zbudować postacie, którym publiczność by uwierzyła.
Świetną ilustracją aktorskiej wiarygodności jest zdjęcie, wykonane przez Michała Jarosińskiego, umieszczone w programie do spektaklu: każdy patrzy mocno w siebie, w swój żal i swoją krzywdę. Tym sposobem, paradoksalnie, cała trójka patrzy wyłącznie przed siebie, każdy w swoim kierunku. Są to spojrzenia bardzo wymowne: przeszywające, chłodne, dalekie. Wystarczy je uchwycić, aby poczuć wzajemny dystans i niechęć postaci do siebie.
Dokładnie taki obraz relacji między bohaterami, jak ten utrwalony na fotografii, wyłania się z lektury dramatu i notatek pozostawionych na egzemplarzu Haliny Skoczyńskiej. Można przypuszczać, że gdyby doszło do premiery, byłby to mocny i ważny spektakl…
*
„Beth ma na sobie zwykłą piżamę i za duże brązowe, skórzane sandały. Mimo tego stroju […] jej postawa nadal zdradza pewność siebie, jaką daje wrodzone bogactwo” – w takim scenicznym anturażu ostatni raz pojawia się na scenie Halina Skoczyńska. Życie spotyka się ze sztuką. Zarówno jej ostatnia rola, jak i ona sama kryły w sobie wielką siłę, wynikającą przede wszystkim z jej wewnętrznego bogactwa, budowanego na fundamentach uczciwości osobistej i zawodowej, otwartości i wolności.
*
„Była to moja pierwsza wspólna praca na scenie z Haliną – wspomina Olga Sarzyńska. – Jako doświadczona aktorka, na wszystkich próbach dbała o to, abym miała swoją przestrzeń, abym mogła mówić swoim głosem. W pracy nad tym konkretnym spektaklem Halina umawiała się ze mną na pewne gesty, jednak nigdy nie pragnęła »dopinać« każdej sytuacji scenicznej w sposób ostatecznie przewidywalny i raz na zawsze ustalony, zostawiała pewien margines na improwizację, na budowanie szczegółów w trakcie gry. Specyfika tej sztuki, jak również duża różnica wieku (przede wszystkim granych przez nas postaci) sprawiały, że nasza współpraca zaowocowała wieloma ważnymi, osobistymi rozmowami, nie tylko na scenie. Jestem przekonana, że to, co otrzymałam od Haliny, co zyskałam w naszych wspólnych rozmowach, w obcowaniu na scenie, zostało we mnie. Gdy zacznę pracę nad budowaniem kolejnych postaci, sugestie Haliny będą do mnie wracały obudzone konkretnymi sytuacjami scenicznymi. Dziś nie potrafię jeszcze nazwać tego, co we mnie z tej współpracy zostało”.
„To była wielka aktorka, która dawała wiele, nie ma takiej możliwości, aby nie zostawiła po sobie śladu, w ludziach, których spotkała – mówi Wawrzyniec Kostrzewski, który w Rzeczy o banalności miłości powierzył Skoczyńskiej rolę Hanny Arendt. – Halina nigdy się nie spóźniała na próby, zawsze była przygotowana, nie zdarzyło się, aby potrzebowała pomocy suflera, nawet próby wznowieniowe zaczynała w takiej gotowości, jakby nie było przerwy w graniu, każda próba z Haliną była jak próba generalna. Była bardzo wymagająca od siebie, również od innych. Miała prawo oczekiwać, bo sama od siebie oczekiwała najwięcej”.
„Halina była bezkompromisowa wobec siebie, wobec innych. Ani w życie osobiste, ani zawodowe nie angażowała się połowicznie. Taka postawa miała swoje konsekwencje dla sztuki – tworzyła wybitne kreacje. Niestety, intensywność i zaangażowanie spalają…” – wyznaje przyjaciółka aktorki, Elżbieta Małecka.
Pamiętam, że kiedy w czerwcu 2015 roku, po spektaklu Rzecz o banalności miłości w Teatrze Dramatycznym w Warszawie Halina Skoczyńska podeszła do mnie, zamiast „dobry wieczór”, usłyszała pełne wzruszenia wyznanie: „Uwierzyłam pani. To było moje spotkanie z Hanną Arendt. Dziękuję pani za to spotkanie”. Długa rozmowa, jaką odbyłyśmy tamtego wieczoru, upewniła mnie w przekonaniu, że dobrze, czyli wiarygodnie mówi ze sceny tylko ten aktor, który najpierw jako człowiek ma światu coś do powiedzenia. Wielka szkoda, że tak przedwcześnie i nagle jej głos zamilkł.