10/2016

Nie taka straszna piątka

Wspaniały świat czeka na bohaterów tej opowieści tuż „za kanałem”, gdzie podobno żył kiedyś Szczur, ale żadne z nich nie ruszy się z miejsca, aby udać się w tamtą stronę. Dziwnie to przypomina niezaspokojone tęsknoty Czechowowskich sióstr.

Obrazek ilustrujący tekst Nie taka straszna piątka

fot. Bartek Warzecha

Dobry tekst nie gwarantuje, że na jego podstawie powstanie dobry spektakl. Często dzieje się dokładnie odwrotnie – i teatralne czy filmowe adaptacje okazują się tylko gorszymi wersjami książkowych pierwowzorów. Ale jeśli trafi w ręce twórców, którzy mają świadomość, że przenoszenie literatury na scenę lub ekran metodą jeden do jednego to droga donikąd; którzy znają dobrze specyfikę medium, jakim się posługują; którzy wiedzą, o czym i jak chcą opowiedzieć – adaptacja dorówna oryginałowi. A może wręcz go prześcignie. Coś takiego udało się Marii Żynel.

Szczęśliwym trafem wpadła jej w ręce książeczka Wolfa Erlbrucha (tego od Gęsi, śmierci i tulipana) pod tytułem jak z Tarantina ‒ Straszna piątka. Historia jest prosta: pod mostem mieszkają Ropucha, Szczur, Nietoperz i Pająk. Wszyscy są bardzo nieszczęśliwi, bo nikt ich nie lubi, wzbudzają albo lęk, albo wstręt, albo i jedno, i drugie. Czas mija im na rozpamiętywaniu swoich nieszczęść i robieniu sobie wzajemnych złośliwostek – aż pewnego dnia zjawia się u nich Hiena. Słuchając, jak gra na saksofonie, uświadamiają sobie, że nie liczy się to, jak wyglądają, tylko to, co robią. Okazuje się, że Szczur, Nietoperz i Pająk też mają talent muzyczny, a Ropucha smaży najlepsze naleśniki, jakie kiedykolwiek jedli. Wpadają więc na pomysł, żeby wspólnie otworzyć naleśnikarnię z muzyką na żywo – i oczywiście odnoszą ogromny sukces.

W poprzedzających premierę zapowiedziach prasowych na pierwszy plan wysuwała się tytułowa „straszność” bohaterów. Spektakl miał stanowić odpowiedź na wszechobecne bajki o rozkosznych małych, puchatych i kolorowych zwierzątkach. Ropuchy, szczury, nietoperze, pająki i hieny, jeśli już pojawiają się w historyjkach dla dzieci, to prawie zawsze jako czarne charaktery, kojarzone z nocą, a więc tajemnicze i potencjalnie niebezpieczne, a także ‒ zgodnie z ludowymi przesądami (które przecież przetrwały do dziś, nawet jeśli często nie zdajemy sobie z tego sprawy) ‒ odpowiedzialne za najróżniejsze większe i mniejsze nieszczęścia. Łatwo byłoby więc przyjąć, że celem Strasznej piątki jest pokazanie, że ktoś, kto jest brzydki, też może mieć dobre serce. I, jak się zdaje, w taką pułapkę wpadło wielu recenzentów. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana – bo też spektakl jest bardziej skomplikowany niż książka.

O bohaterach stworzonych przez Marię Żynel i autorkę adaptacji Martę Guśniowską można powiedzieć bardzo wiele, ale na pewno nie to, że mimo swojej brzydoty są dobrzy i mili. Wręcz przeciwnie. Tak naprawdę są złośliwi i nieprzyjemni, mają mnóstwo wad, a przede wszystkim każdy z nich jest kłębkiem kompleksów i frustracji. Nie są zadowoleni z tego, jak wygląda ich życie, ale jednocześnie nie podejmują żadnego działania, które mogłoby cokolwiek w nim zmienić. Patrząc na nich, trudno oprzeć się wrażeniu, że jest im dobrze właśnie tak, jak jest – a może nie tyle dobrze, ile po prostu wygodnie, w jakimś sensie bezpiecznie. Wspaniały świat czeka tuż „za kanałem”, gdzie podobno był kiedyś Szczur, ale żadne z nich nie ruszy się z miejsca, aby udać się w tamtą stronę (co dziwnie przypomina Czechowowskie siostry i ich „…do Moskwy, do Moskwy!”).

Problem pojawia się w chwili, kiedy w ich może nie najpiękniejszą i może nie najszczęśliwszą, ale jednak znaną i oswojoną codzienność wkracza ktoś zupełnie od nich inny. To znaczy – teoretycznie taki sam, bo przecież na pierwszy rzut oka tak samo brzydki i straszny. Dla Ropuchy, Szczura, Nietoperza i Pająka jest oczywiste, że Hiena powinna mieć dokładne takie same kompleksy jak oni. A ona jest ich zupełnie pozbawiona. Nie martwi się tym, że jest wielka, włochata, ma kanciasty pysk i głupio chichocze, zupełnie nie przejmuje się, co myślą o niej inni. Jest to nie do pomyślenia dla całej reszty, dlatego próbują wepchnąć ją w poczucie winy, udowodnić jej, że nie ma żadnych powodów do zadowolenia, że powinna być nieszczęśliwa tak, jak oni. Cała ta sytuacja wygląda podejrzanie znajomo, prawda?

Tak jak u Erlbrucha, muzyka Hieny rozprasza wątpliwości i wszyscy zapalają się do pomysłu otwarcia naleśnikarni. Sukces nie przychodzi jednak od razu, zresztą z ich własnej winy (czego widzowie dowiadują się od dopisanej przez Guśniowską postaci Sępa-Profesora). W obliczu trudności Ropucha, Szczur, Nietoperz i Pająk zachowują się dokładnie tak samo jak większość z nas, to znaczy ‒ zniechęcają się. Mają pretensje do Hieny o to, że zmusiła ich do podjęcia ryzyka, że dała nadzieję, która okazała się złudna. Hiena, zła, odchodzi, ale na szczęście wraca – żeby na nowo zmotywować przyjaciół. Tym razem im się udaje – dzięki ciężkiej pracy, ale i dzięki temu, że wreszcie naprawdę w siebie uwierzyli. A co najważniejsze, zaczynają po prostu cieszyć się z tego, że są razem. Ta radość udziela się publiczności, zarówno dziecięcej, jak i dorosłej – także dzięki sprytnie przeprowadzonemu przez reżyserkę przejściu od oglądania klasycznych lalek animowanych w scenicznym pudełku do żywego planu.

Spektakl Marii Żynel, zachowując ducha książkowego pierwowzoru, znacznie go jednak pogłębia i, dzięki temu, scenicznie uatrakcyjnia.

Za to pochwały należą się przede wszystkim Marcie Guśniowskiej, której adaptację bez zbytniej przesady można określić jako znakomitą – ale trzeba też przecież pamiętać o aktorach: Grażynie Kozłowskiej, Milenie Kobylińskiej, Elizie Krasickiej, Ewie Żebrowskiej, Wiesławie Czołpińskim, Michale Jarmoszuku i Błażeju Piotrowskim. Każdemu z nich udało się zbudować przekonującą, dopracowaną w szczegółach postać, co widać zwłaszcza po przejściu do żywego planu – aktorzy nie tylko są ubrani łudząco podobnie do lalek, które chwilę wcześniej animowali, lecz także naprawdę grają na takich samych jak one instrumentach, a Eliza Krasicka (Ropucha) smaży prawdziwego pachnącego naleśnika. Dzięki temu finał spektaklu przekształca się w koncert, a Straszna piątka zaczyna brzmieć jak nazwa jazzowej kapeli. W czym zresztą duża zasługa Mileny Kobylińskiej (Hieny), która jest prawdziwym wulkanem energii. Rola w Strasznej piątce to jej aktorski dyplom i zarazem debiut na profesjonalnej scenie, a poziomem umiejętności ‒ także jeśli chodzi o animowanie niemałą i chyba dość nieporęczną lalką Hieny ‒ w ogóle nie odstaje od doświadczonych aktorów BTL-u.

Warto pamiętać o tym, że dla Żynel Straszna piątka to też swego rodzaju debiut – pierwszy raz wyreżyserowała przedstawienie adresowane do dziecięcej widowni, szczególnie przecież wymagającej. Wyszła z tego obronną ręką, udało jej się także dokonać rzeczy zdawałoby się niemożliwej – przygotować spektakl dla młodego widza, ale pozostający w „dorosłej” estetyce, zbliżonej do tej, którą ‒ przy zachowaniu wszelkich proporcji ‒ można zobaczyć w jej Ćwiczeniach stylistycznych (Teatr Studio w Warszawie, 2015) czy, zwłaszcza, w Pastranie (Teatr Animacji w Poznaniu, 2015). Potraktowała więc dzieci poważnie i nie zaserwowała im (nie)estetycznej papki. Scenografia Strasznej piątki (Żynel i Paweł Matyszewski) jest mroczna i nieco straszna, a jednocześnie dopracowana w szczegółach i funkcjonalna. To samo można powiedzieć o lalkach, wyraźnie zainspirowanych ilustracjami Erlbrucha – nie są one w potocznym rozumieniu ładne, ale mają w sobie ludzkie ciepło, co ułatwia utożsamienie się z bohaterami. Największe jednak wrażenie robi muzyka Marcina Nagnajewicza – dobrze napisana, dorosła, nieograniczająca się do prostego i radosnego brzdąkania. Dzięki temu wszystkiemu walor edukacyjny Strasznej piątki (nienachalny i mądrze przeprowadzony) nie ogranicza się do historii, ale zawiera się także w warstwie estetycznej.

Dlatego zabierzmy na nią dziecko, także to wewnętrzne. A po wyjściu z teatru nie wzbraniajmy się przed kupieniem pluszowego nietoperza.

 

Białostocki Teatr Lalek
Straszna piątka Marty Guśniowskiej
wg opowieści Wolfa Erlbrucha
reżyseria Maria Żynel
scenografia Paweł Matyszewski, Maria Żynel
muzyka Marcin Nagnajewicz
premiera 19 czerwca 2016

absolwentka Wiedzy o Teatrze AT, redaktorka.