5/2017
Marek Kochan

fot. Kazimierz Kochan

Ptaki, ptaszydła

 

 

W sąsiedniej uliczce, w krzakach, napad. Szamotanina. Silniejszy atakuje słabszego. Jechać dalej czy zatrzymać auto, wysiąść, interweniować? Czasu mało, ale może trzeba. Kto wie jednak, jak się sprawy mają, po co ingerować? To prawa natury, walka o byt. Może się słabszy wywinie, ucieknie. A jak nie, to taki mu widać los pisany.

Słabszy mniejszy i biały, gołąb. Gołąbek można powiedzieć. Agresor to jakiś krukowaty. Nie kruk, bo za mały, ale gawron, wrona może. Wrona, bo ma szare na karku. Pełno ich w okolicy, wydziobują ze śmietników, polują na mniejsze ptaki, na jeże, na krety, między sobą też walczą. A gołąb się urwał pewnie z hodowli. Gdzieś tu niedaleko jest gołębnik, widać czasem na niebie, jak kołuje całe stado. Gołąb oderwany od stada, zgubił się, rozpieszczony ludzką opieką, nienauczony, jak omijać niebezpieczeństwa, jak się bronić.

Natrętna symbolika: biały – czysty, mniejszy; czarny – większy, drapieżny. Walka dobra ze złem, niewinności z agresją.

Przypomina to scenę sprzed kilku lat, na placu Świętego Piotra. Papież Franciszek wypuścił wtedy dwa białe gołębie z okna Pałacu Apostolskiego. A dokładnie nie on, lecz dwójka dzieci z włoskiej Akcji Katolickiej. Papież miał kazanie, nawiązujące do zdarzenia sprzed kilku dni wtedy. Trzyletni Coco Campolongo z Kalabrii został spalony w samochodzie wraz z dwójką opiekunów. W ramach porachunków świata przestępczego.

W mediach szczegóły kazania.
„Ta przemoc wobec dziecka wydaje się nie mieć precedensu w historii przestępczości” – mówił papież. Zachęcił do modlitwy, „by osoby, które popełniły tę zbrodnię, żałowały tego i nawróciły się na Pana”. Wyraził nadzieję, że w sercach ludzi zapanuje duch pokoju. Chodziło też o Ukrainę.

I po kazaniu: dwa białe gołębie w niebo.
Wtedy się zaczęło. Jednego gołębia zaatakowała wrona, drugiego mewa. Mewa niby przyjazna, szara, prawie biała, ale bardziej agresywna. Uderzała gołębia dziobem w locie, wyszarpała mu pęk piór. Wierni zgromadzeni na placu zamarli. Scenę walki uchwyciły kamery, zobaczyli to widzowie na całym świecie, skomentowały portale tego samego dnia, gazety nazajutrz.

Koniec końców gołębie uciekły gdzieś w niebo, wrona została z niczym, a mewa z pękiem białych piór w dziobie. I jaki z tego wniosek, jaka symbolika?

Jedni, że zły omen, wróżba konfliktów, triumfu zła. Inni: że optymizm, jednak gołębie pokoju uciekły w niebo, uratowały się.
Ornitolog powiedziałby tu może coś o samych wronach i o przemianach ekosfery ptaków. Wrony są długowieczne (żyją nawet kilkadziesiąt lat), wszystkożerne i inteligentne. Rozbijają orzechy włoskie, zrzucając je z dużej wysokości na asfalt. Są agresywne i terroryzują mniejsze ptaki. Grają zespołowo: jedne na przykład atakują właściciela gniazda, a inne w tym czasie plądrują. Ale mają też swoich naturalnych wrogów: są nimi kuny, znacznie większe od nich kruki, a także, na przykład, jastrzębie. Trudno wronom z nimi konkurować na terenach rolniczych, otwartych. Jest ich tam więc coraz mniej, uciekają do miast. W mieście same zagrażają mniejszym ptakom: gołębiom, wróblom.

A te małe? Ofiary. Gdzie pójdą? Chyba że na łaskawy chleb do ludzi, do gołębników, do karmników. Zresztą czy te gołębie tak naprawdę przyjemne, kto je lubi? Patrzą tymi bezmyślnymi oczkami, wcale jakoś pięknie nie gruchają, monotonnie raczej, słowikami to one nie są. Samochód nie raz zapaskudzą świeżo umyty.

A te inne małe to znów przyjemne? Przypomina mi się scena sprzed roku czy dwóch. Siedziałem w fotelu, patrzyłem przez okno na brzozę, czytałem. Ciepło: maj, czerwiec, może już wakacje. I nagle ptasie radio: koncert jak u Brzechwy. Jak się zaczęły zwoływać, nawoływać. Małe jakieś, nie wiem: kosy, szpaki czy drozdy. Kotłowały się w koronie brzozy, skryte między liśćmi. Odłożyłem książkę, otworzyłem okno, by posłuchać. Słucham, słucham tych treli, tego jazgotu, ptaków coraz więcej, hałas coraz większy.

Aż nagle jak nie skoczy chmara do ataku! Cel: wino za oknem, na ścianie budynku. Jak nie zaczną nalatywać, zrywać, zadziobywać. W pięć minut winorośl ogołocona. I po ptakach. Najadły się i poleciały. Przyjemnie było z krzakami wina za ścianą, pnącza wchodziły za ramę okna, na szybę, na parapet. Liście zielone, jesienią bordowe, a owoce fioletowe albo czerwonawe. A tu łyso, zostały do końca sezonu same szypułki. Cóż, może powinienem się cieszyć, że sobie stado podjadło, drozdów, kosów, czy które to były, tak szybko nalatywały, że nie zdążyłem się im przyjrzeć.

Więc ogólnie z ptakami ambiwalencja. Jedni na tak, inni na nie. Są tacy, co by wrony z grubego śrutu odstrzeliwali za mordowanie wróbli i sikorek, są tacy, co się cieszą, gdy wrony przeganiają z miasta paskudzące gołębie.
Z tamtym białym gołębiem i czarną wroną jakoś jednak głupio. Antropomorfizuję. Patrzę symbolicznie: białe – czarne, słabszy – silniejszy, dobro – zło.

Kwadrans później w tych samych krzakach nie ma śladu po potyczce. Piór nawet. Czyli albo wrona zadziobała i zjadła całego, względnie zabrała gdzieś zwłoki, albo ktoś ją spłoszył i gołąb jednak uciekł, jak u Franciszka. Każdy ma morał, jaki woli, czarne wygrywa, czarne przegrywa. Dla spokoju przyjmuję, że białe jednak na wierzchu.

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).