
fot. Zuzanna Waś
Radość Soboty
Instalacja przypomina wąski podziemny korytarz w egipskiej piramidzie, albo przedsionek w greckiej świątyni. Dwie wysokie ściany, strop i chodnik pod nogami, który prowadzi do miejsca świętego. Mocno oświetlony naos nie kryje jednak posągu bóstwa, ani nawet relikwiarza. Zamiast gładkich marmurowych ścian, ostry ceglany mur, zamiast rzeźbionej czy malowanej urny, zardzewiała bańka na mleko, odnaleziona w warszawskiej piwnicy.
Piwnica należała do szkoły przy ulicy Nowolipki 68. Zniszczona we wrześniu 1939 roku, wiosną 1941 dzięki pomocy społecznej została odbudowana i zaczęła funkcjonować jako jedna z wielu szkół warszawskiego getta. Zanim Niemcy zezwolili na jawne nauczanie, żydowscy nauczyciele pracowali w prywatnych mieszkaniach (tzw. kącikach, których było ponad pięćset), świetlicach i kuchniach, gdzie dokarmiano głodne dzieci. Patronem szkoły na Nowolipiu był Ber Borochow, rosyjski filozof, socjaldemokrata i syjonista. Zanim zmarł w 1917 roku, prze wiele lat był liderem lewicowej partii żydowskiej Poalej Syjon (Robotnicy Syjonu), która podczas wojny organizowała w getcie pomoc i opór cywilny, a potem także zbrojny. Do PS-Lewicy należał Izrael Lichtensztajn, dyrektor szkoły imienia Borochowa, ale w żydowskim podziemiu działało wiele innych partii i ugrupowań politycznych.
Oneg Szabat była wśród nich organizacją wyjątkową. Jej twórca, znakomity historyk Emanuel Ringelblum, zgromadził w niej ludzi z prawicy i lewicy, duchownych i świeckich. „Przez długie miesiące siedzieli przy jednym stole: pobożny rabin Huberband obok lewicowego poalesyjonisty – Hersza Wassera i ogólnego syjonisty – Abrahama Lewina. Mimo to współpraca była harmonijna” – pisał w swojej Kronice getta warszawskiego. Sam angażował się w działalność Żydowskiej Samopomocy Społecznej, ale Radość Soboty stworzył dla innych celów.
Chodziło o pamięć, pamięć zbrodni, pamięć największej zbrodni, jaka kiedykolwiek dotknęła naród żydowski, któremu nieobce były prześladowania i pogromy. Od listopada 1940 do lutego 1943 kilkunastu naukowców, nauczycieli i pisarzy zbierało wywiady, relacje, listy, dzienniki, pamiętniki, wiersze, opowiadania, fragmenty sztuk teatralnych, testamenty, rysunki, a także fotografie, prasę, afisze, ulotki, kartki na jedzenie… Dokumenty te złożyły się na jedyne takie archiwum na świecie – Archiwum Getta Warszawy. Ich odpisy, przekazywane polskim organizacjom podziemnym, trafiały na Zachód, oryginały gromadzono w biurach Żydowskiej Samopomocy Społecznej, w budynku Głównej Biblioteki Judaistycznej, tuż obok Wielkiej Synagogi na Tłomackiem. Dziś w miejscu synagogi stoi Błękitny Wieżowiec, ale budynek biblioteki przetrwał i właśnie tam Żydowski Instytut Historyczny od jesieni zeszłego roku prezentuje wystawę poświęconą Oneg Szabat i samemu archiwum.
Kiedy Niemcy rozpoczęli likwidację getta – czytam na wystawie – dokumenty zapakowano do dziesięciu żelaznych skrzyń, które Izrael Lichtensztajn i jego dwaj uczniowie, Nachum Grzywacz i Dawid Graber, zakopali w nocy z 2 na 3 sierpnia 1942 roku w szkolnej piwnicy. Gdy pierwsza akcja deportacji Żydów do Treblinki dobiegła końca, do piwnicy trafiła następna partia dokumentów, tym razem zamkniętych w dwóch bańkach na mleko. Większość członków Oneg Szabat już wtedy nie żyła. Ringelblumowi, jego żonie i synowi udało się z getta uciec. Cała trójka znalazła schronienie w „Krysi” przy Grójeckiej 77, największym z bunkrów po „aryskiej” stronie, w których Polacy ukrywali Żydów. „Krysia” (od „kryjówka”) została zdekonspirowana, a jej mieszkańcy (wraz z Mieczysławem Wolskim, właścicielem posesji) rozstrzelani. Szkoda, że nie pamiętają (nie wiedzą?) o tym nasi młodzi dramatopisarze i scenarzyści.
Na wystawie w ŻIH-u pożółkłe zapiski Lichtensztajna z 31 lipca 1942 roku: „Z chęcią i zapałem rzuciłem się w wir pracy przy zbieraniu materiałów archiwalnych. Zostałem mianowany strażnikiem zbiorów. To ja ukryłem materiał. Poza mną nikt nie wiedział. Powiedziałem o tym miejscu jedynie mojemu przyjacielowi Herszowi Wasserowi, któremu podlegam. Materiał jest dobrze schowany. Oby się tylko zachował – będzie to najpiękniejsze i najlepsze, czego dokonaliśmy w tych okrutnych czasach”. Hersz Wasser przeżył Zagładę i po wojnie wskazał miejsce, w którym ukryto żelazne skrzynie. Odkopano je we wrześniu 1946 roku, natomiast bańki odnaleziono przypadkiem, w 1950, podczas budowy nowego osiedla. Trzecia część archiwum, schowana na terenie zakładu szczotkarskiego przy Świętojerskiej 34, nigdy nie została odnaleziona. Dzisiaj w tym miejscu znajduje się chińska ambasada.
Archiwum Ringelbluma liczy w tej chwili 32 tomy (choć ukazał się już tom z numerem 34), ale dokumenty zebrane przez Oneg Szabat (w sumie 35 370 kart) cały czas są opracowywane. Wystawa w Warszawie jest niewielka, a prezentowane na niej listy, fragmenty dzienników, testamenty to ledwie cząstka naszej wspólnej pamięci o Zagładzie. Minimalistyczny projekt, z dużym drewnianym stołem, na którym zapisano informacje o wszystkich członkach tajnej organizacji, i zardzewiałą bańką, która w ceglanym korytarzu lśni jak skarb, jest przede wszystkim apelem do naszej wyobraźni.